grafika z logotypem Biuletynu Miejskiego

Biuletyn Miejski

Świat, który warto przypomnieć

Z Bogusławem Łowińskim rozmawia Katarzyna Kamińska

Bogusław Łowiński (fot. Wojciech Szybisty) - grafika artykułu
Bogusław Łowiński (fot. Wojciech Szybisty)

Od paru miesięcy w Muzeum w Szreniawie zobaczyć można Pana kolekcję powozów. Kolekcja ta jest jedną z największych w Polsce. To owoc ponad 30 lat pracy. Skąd u Pana ta pasja? To nie jest zwykłe hobby...

Na początku był zachwyt. W 1974 roku byłem w Londynie na tournée z zespołem Słowianie. I tam zobaczyłem, jak pod hotel podjeżdżały różne pojazdy, w tym nawet rolls-royce. Nikt nie zwracał na nie uwagi. Gdy jednak podjechała kareta, zgromadził się tłum ludzi zaciekawionych sytuacją. Zastanowiło mnie, czy w Polsce nie znalazłby się taki pojazd. A trzeba Pani wiedzieć, że ten wyjazd był niefortunny, bo zostałem okradziony, straciłem m.in. wszystkie instrumenty. Mimo mojego minorowego nastroju powiedziałem żonie o rodzącym się marzeniu kupienia karety. Proszę sobie wyobrazić, że żona i jej rodzina pomogły dotrzeć mi do księdza w Ścinawce Górnej, który miał piękną karetę fiakierską. Chciał ją sprzedać, więc pożyczyłem pieniądze, kupiłem ją i zacząłem badać, co to jest za pojazd. Dopiero wtedy złapałem bakcyla. Pojawiła się chęć zdobywania wiedzy i gromadzenia pojazdów. Choć zawsze zbierałem stare przedmioty, nie byłem typowym kolekcjonerem.

Czyli kupił Pan kolejne powozy i uczył się?

Kupowałem głównie na Dolnym Śląsku, w Sudetach i w Poznaniu. Nabyłem ciekawy zbiór na poznańskich Jeżycach w miejscu, w którym dziś jest Zagroda Bamberska. Przez jakieś czas także tam przechowywałem zbiory. Inne powozy kupowałem w trakcie moich artystycznych podróży. Wiedzę natomiast zdobywałem w zakładzie pana Bogajewicza w Pniewach. Byłem tam jak natrętna mucha, od której się zwykle człowiek opędza. Niczego nie miałem, nie chciałem nic kupić, a chciałem wszystko wiedzieć. Wyjeżdżałem do Łańcuta i oglądałem tamtejsze zbiory, trochę podglądałem inne kolekcje. Zainteresowałem się detalami. Znalazłem grono wspaniałych rzemieślników w Gostyniu, którzy remontowali moje pojazdy i dużo mnie nauczyli. Rosła moja wiedza o kolorystyce, detalach, elementach wyposażenia...

A jak wyglądały Pana kontakty ze sprzedającymi? Przecież nie było internetu, rozwiniętej telefonii, drogi i transport też były kiepskie.

Podróżowałem od drzwi do drzwi. Moje peregrynacje to niezły materiał na książkę. Miałem motocykl Jawa i nim jeździłem. Kiedyś dowiedziałem się, że ktoś coś u siebie ma. Dojechałem i pytam o powóz. Każą mi pójść za stodołę, a tam wysokie zarośla. Rozgarniam je - owszem, jest powóz, a raczej jego resztki w rozpaczliwym stanie. Pytam gospodarzy, dlaczego do tego doprowadzili. Odpowiadają, że potrzebowali miejsca, ale od razu mówią, że pięć kilometrów dalej mieszka człowiek, który do niedawna jeździł wozem do kościoła. Pojechałem, ale tam też nie było nic ciekawego, natomiast dowiedziałem się o innym miejscu i tam był już prawdziwy skarb. Zdarzyło mi się kupić pojazd po to tylko, by wymienić go na inny. Często kupowałem powóz, ale sprzedawałem go i kupowałem lepszy z tego rodzaju. Dokonywałem selekcji. Tak to było... Ostatni powóz z mojej kolekcji kupiłem chyba trzy lata temu. To był karawan, także prezentowany na wystawie.

Już w latach 70. zamarzył Pan o ekspozycji pojazdów udostępnianej szerokiej publiczności.

Najpierw starałem się w Poznaniu o stary cyrk, który stał przy ul. Poznańskiej, ale był to magazyn Teatru Wielkiego, więc nic nie udało się zrobić. Potem pojazdy trafiły do Muzeum Pierwszych Piastów na Lednicy, przeprowadziłem się nawet tam, bo chciałem być blisko moich zbiorów, ale ostatecznie musiałem je z Muzeum zabrać. W latach 80. rozmawiałem z Klemensem Mikułą. Szukaliśmy miejsca na poznańskiej Malcie. Też bez skutku, może dlatego, że ja wtedy miałem wizję stworzenia wokół moich powozów miasteczka turystycznego. Przyznam, że przeżyłem małe załamanie. Pomyślałem, że to, co robię, nikomu nie jest potrzebne. Na szczęście na Lednicy miałem już pobudowaną stajnię i tam moi podopieczni mieli dach nad głową. Dopiero po dwóch-trzech latach odrodził się we mnie duch i ruszyłem z dalszymi poszukiwaniami i remontowaniem.

A czy nie była to trochę sztuka dla sztuki?

Trochę tak, zwłaszcza że w moim gospodarstwie powozy źle nie miały. W latach 90. była krótka wystawa w Muzeum na Lednicy. Widział je wówczas prof. Aleksander Gieysztor, dyrektor Zamku Królewskiego, i zachwycił się kolekcją. Potem sześć pojazdów pokazywano w wieży zegarowej w CK Zamek. Wyglądały tam wspaniale, ale po jakimś czasie wróciły do mnie. Część powozów eksponowano w powozowni w Rogalinie. W końcu, po wielu już latach, trafiłem do Jana Maćkowiaka, dyrektora Muzeum w Szreniawie. I dzięki jego nieocenionej życzliwości cała kolekcja ujrzała światło dzienne. Jestem z tego powodu ogromnie szczęśliwy, bo teraz mogą ją oglądać ludzie.

Co zatem możemy obejrzeć w Szreniawie?

To 21 powozów z okresu 1870-1920 - najważniejsza część mojego zbioru. Powozom towarzyszą fotografie pokazujące ich stan przed renowacją oraz scenografia - np. manekiny w strojach z epoki. Wystawa potrwa do września. Mnie oczywiście marzy się stała ekspozycja z programem edukacyjnym. Produkcja i użytkowanie pojazdów to cała kultura, fascynująca gałąź wiedzy. Są ich różne rodzaje, bo i w tej dziedzinie ludzka myśl wychodziła naprzeciw potrzebom. W wytworzenie pojazdów zaangażowani byli przedstawiciele rozmaitych rzemiosł: stolarze, kowale, kołodzieje, tapicerzy, krawcy, lakiernicy itd. To był czasochłonny, skomplikowany proces. Z myślą o użytkowaniu pojazdów stworzono cały szereg specjalnych rozwiązań: elementy wyposażenia, różnego typu odzież - nawet moda grała tu rolę. Jest np. hierarchia cylindrów do powożenia, są specjalne rękawiczki.  Sztuką był dobór tkanin obiciowych: aksamitu, adamaszku, jedwabiu. Ważny był deseń, robiono specjalne taśmy obiciowe, tzw. bordy. Powożenie i zawody z nim związane to kolejny szeroki temat.  Wreszcie obyczaje, których należało przestrzegać, korzystając z powozów publicznych i prywatnych. To świat, który dziś nie istnieje, a który warto przypomnieć.

  • Bogusław Łowiński z wykształcenia muzyk, były członek zespołu Jerzego Grzewińskiego oraz grup Czerwono-Czarni i Tarpany. Założyciel i lider zespołu Shalom. Kolekcjoner powozów, miłośnik kuchni.