Kultura w Poznaniu

Opinie

opublikowano:

Czyj jest Poznań i kto o nim decyduje?

Mieszkańcy czy radni, centrum czy peryferia, artyści czy ruchy społeczne? Nad tym, kto ma prawo do miasta zastanawiali się uczestnicy debaty "Do kogo należy miasto?" w ramach festiwalu No Women No Art.

Kto ma prawo do miasta? - zastanawiali się uczestnicy debaty w CK Zamek, fot. D. Pałęcka - grafika artykułu
Kto ma prawo do miasta? - zastanawiali się uczestnicy debaty w CK Zamek, fot. D. Pałęcka

Na zeszłorocznym czerwcowym Kongresie Ruchów Miejskich w Poznaniu uchwalono zestaw "Tez o mieście", wokół których postulowano rozpoczęcie publicznej debaty na temat "własności" miasta. Pierwsza teza brzmiała: "Mieszkańcy mają niezbywalne prawo do miasta". Brzmi ładnie, ale co z niej wynika? Jacy mieszkańcy i prawo do czego?

Debata, której domagają się ruchy miejskie toczy się w Poznaniu już od kilku lat. Raz po raz pytanie o to, kto powinien być właścicielem miasta pojawia się przy okazji kolejnych prób eksmisji lokatorów z reprywatyzowanych kamienic, socjalnych kontenerów, obrony squatów, braku ścieżek rowerowych, problemów osób niepełnosprawnych w przestrzeni publicznej.

Po raz kolejny pytali o to uczestnicy poniedziałkowej debaty w CK Zamek, zorganizowanej w ramach festiwalu No Women No Art. W panelu "Do kogo należy miasto?", którego moderatorką była Dorota Grobelna - historyczka kultury i kuratorka udział wzięli: socjolożka Joanna Erbel, krytyczka feministyczna Lucyna Marzec, doktor filozofii Andrzej W. Nowak oraz dr Kacper Pobłocki - antropolog, członek Stowarzyszenia "My-Poznaniacy".

Dorota Grobelna przesunęła punkt ciężkości na pytanie "kto ma prawo do miasta?", a co za tym idzie - "kto o nim decyduje?". W kontekście szeroko obecnie dyskutowanej przy okazji kamienicy na Stolarskiej kwestii praw lokatorów czynszowych kamienic można odnieść wrażenie, że od połowy XIX wieku niewiele się zmieniło. Władza w mieście - jak zauważył Kacper Pobłocki - jest rozmyta. Nie wszyscy mieszkańcy w równym stopniu do niego należą. Studenci nie mają prawa głosu, niepełnosprawni czy matki z dziećmi w wózkach nie mogą w pełni korzystać z przestrzeni miejskich. Coraz częściej w pomoc mieszkańcom włączają się miejskie ruchy społeczne. A także artyści. Czy możliwa jest współpraca artystów z ruchami miejskimi?

Grobelna wspomniała, że sztuka w mieście zbyt często skupia się tylko na przestrzeni, zapominając o jej mieszkańcach. Andrzej Nowak z kolei podkreślał konieczność istnienia organizacji, które umożliwiłyby ludziom codzienny kontakt z kulturą oraz konieczność pytania mieszkańców, jaka kultura ich interesuje. Jego zdaniem takie działania mają większy potencjał zmiany społecznej niż spektakularne, polityczne performance czy instalacje w przestrzeni miasta. Joanna Erbel podkreśliła jednak, że "to nie jest kwestia albo-albo" - jej zdaniem obie te formy miejskich działań uzupełniają się.

Wśród publiczności, przysłuchującej się debacie było paru studentów, doktorantów czy działaczy miejskich organizacji, ale sala nie pękała w szwach. Zabrakło głosów "zwykłych" mieszkańców.

Niektórzy z nich mieli okazję wypowiedzieć się odwiedzając Kioski Kultury, które także w ramach festiwalu No Women No Art stanęły w trzech odległych od centrum poznańskich dzielnicach. Swoje projekty pokazały w nich trzy artystki.

Na straganie na Rynku Łazarskim pojawiła się Ela Jabłońska z projektem "Barter", podczas którego propagowała bezgotówkową wymianę sztuki za sztukę. W przestrzeni domu seniora na os. Chrobrego z kolei działał kiosk "Im więcej porządnych podwórek, tym mniej pomników" Joanny Wawrzeczki, która z kolei pytała mieszkańców o ich prywatne historie związane z osiedlem. Przypominało to trochę formą konsultacje społeczne, gdzie mieszkańcy Piątkowa skarżyli się, czego im brakuje, sugerowali, co chcieliby na swoim osiedlu zmienić. Trzeci kiosk - Poli Dwurnik stanął na Ratajach.

Ten projekt cieszył się sporą popularnością wśród mieszkańców - podczas poniedziałkowego panelu pojawił się pomysł, by kontynuować go także po zakończeniu festiwalu. Kioski Kultury pozwoliły wypowiedzieć się mieszkańcom. Przywracanie miasta jego obywatelom wymaga jednak  nie tylko wyjścia do nich, ale ciągłości i regularnych działań.

Aleksandra Glinka