Kultura w Poznaniu

Rozmowy

opublikowano:

Choreografia to za mało...

Ewa Wycichowska wraz z końcem sierpnia żegna się z Polskim Teatrem Tańca. 27 sezonów wybitnej tancerki, choreografki i pedagoga podsumowują jej przyjaciele i współpracownicy. 

. - grafika artykułu
Odchodząca dyrektor PTT Ewa Wycichowska (z prawej) i jej następczyni Iwona Pasińska , fot. A. Hajdasz

Maciej Prus, reżyser, wielokrotnie współpracował z Ewą Wycichowską, w Poznaniu zrealizowali razem Dziady w Teatrze Polskim

- Choreografia - to za mało, by określić to, co robi Ewa. To coś więcej. Z tego wyłania się nowa jakość, ale umyka ona definicjom, nie da się jej wtłoczyć w ramy jakiejś  nazwy. Myślę, że Ewa jest najbliżej Grotowskiego i tego, co on robił z ciałem aktora. Ona od tańca przeszła do ruchu, z ruchu do badania, a to wciągnęło ją w filozofię. W tańcu Ewy nigdy nie czułem wysiłku, tylko pasję.

Ewa Obrębowska-Piasecka, kulturoznawczyni, recenzentka teatralna

- Ewa Wycichowska jest twórcą permanentnym, tyleż hojnym w dostarczaniu atrakcji, ile wymagającym. Kusi, otwierając kolejne furtki, drzwi, bramy, bezkresy. Za nic ma kamienie milowe, skupiając się raczej na kamieniach polnych. Jej oddanie sztuce ma przedziwny i zgoła "nieartystyczny" charakter. Miast oddać się wyłącznie własnej twórczości, w swoim dążeniu do doskonałości i w swoim jej rozumieniu, wciąż anektuje nowe obszary: nauki, terapii, zarządzania, społecznikowania, owocujące kolejnymi jej aktywnościami. Ona wciąż mierzy się z rzeczywistością i nierzeczywistością z pasją debiutanta, z buntem nastolatka, z pokorą adepta, z ciekawością i zdziwieniem dziecka. Swoją dorosłą i dojrzałą świadomość ma w "pamięci" jak matematyk, który musi coś zawiesić, żeby skutecznie przeprowadzić skomplikowane działanie. Posiadła ważną tajemnicę: wie, że teatr nie powstaje w jednej głowie. Że to działanie zespołowe, a zespół tworzy się latami.

Jak Faust łapie pojedynczą, bezcenną chwilę, by za Gombrowiczem przyglądać się bez złudzeń, z nutą ironii i tej chwili, i temu, jak ona umyka, i sobie łapiącej ją, i sobie odczuwającej żal, że właśnie minęła. Z pełną świadomością, że właśnie weszła w niebezpieczny związek. Że tańczy tango, na śmierć i życie.

Marcin Sompoliński, dyrygent

- Pierwsze spotkanie z Ewą było przy okazji realizacji Jeziora łabędziego. Ewa była autorką choreografii do I i III aktu. I już wtedy, jako muzyka, uderzyło mnie, że ona odbiera muzykę w sposób absolutny. Nie każdy tancerz i nie każdy choreograf jest tak wrażliwy muzycznie. Ona czyta i rozumie muzykę. Potem były kolejne wspólne przygody + - skończoność i współpraca z wielką klawesynistką Elżbietą Chojnacką, która zauroczona Ewą zgodziła się grać na żywo na premierowym spektaklu specjalnie dla niej skomponowane koncerty Nymana i Ferrariego. Najpiękniejsze wspomnienie to Walka karnawału z postem, którą mieliśmy szansę grać wiele lat, a moja rola nie ograniczała się do bycia dyrygentem, Ewa wprowadziła mnie w przestrzeń gry i wchodziłem w interakcję z tancerzami. W tym spektaklu widać wyraźnie, jak wielkim erudytą jest Ewa, jak prawdziwie niezwykłym artystą. Jej działanie to absolutna harmonia między kompetencją, odpowiedzialnością a wrażliwością.

Lech Raczak, reżyser

Ewa wróciła do Poznania w 1988 roku. Obejmując dyrekcję Polskiego Teatru Tańca, trafiła na okres przemian. Wybuchała wolność polityczna, ale miało to także wpływ na odbiór sztuki. Zmieniały się oczekiwania widzów, szukano nowego języka. Powstały nowe nurty, teatry i festiwale, takie jak Malta. Do tradycyjnych form dołączyła  potrzeba uczestnictwa poprzez warsztaty. Ewa odpowiada na te potrzeby i kształtuje je zarazem. Pokazuje nowe formy ekspresji,  dyskutuje z tym, co progresywne, i we własny twórczy sposób to przekształca. Poznań na początku lat 90. jest zagłębiem nowych form, Ewa nawiązuje z nimi dialog. Taniec w jej wykonaniu przestaje pełnić funkcje ornamentacyjne i bierze udział w tej trwającej, istotnej rozmowie. Na twórczość choreograficzną nakłada się zainicjowana przez nią idea warsztatów tańca współczesnego, cała ta sfera nowoczesnej edukacji, będącej blisko widza. To jest wprowadzanie w proces twórczy ludzi, którzy w innych okolicznościach nie mieliby takich szans. To wartość absolutna.

Janusz Stolarski, aktor, reżyser

- Dzięki Ewie Wycichowskiej mogłem zbliżyć się do takiego rodzaju teatru, który dla aktora dramatycznego zwykle jest nieosiągalny, leży w innej sferze warsztatowej, a dla mnie, przy moich potrzebach i poszukiwaniach ekspresji, stało się to szczególnie ważne i bezcenne.

W świetle moich doświadczeń praca z Ewą i jej zespołem to był prawdziwy zaszczyt. Jako aktor miałem rozkosz bycia wśród ludzi, którzy swoją sztukę uprawiają najpiękniej. Rzadko się spotyka ludzi tak szalonych, w sensie artystycznym, jak Ewa. Jej potrzeba wchodzenia w istotę tematu, docierania do jądra myśli, niemal obsesyjna wnikliwość - to jest zjawiskowo piękne.

rozmawiała Jagoda Ignaczak