Kultura w Poznaniu

Historia

opublikowano:

ZAPISKI Z LAMUSA. Pomruki, kaszel, szmerek

Zadowolenie publiczności - jest czy też nie jest najważniejszym wyznacznikiem sukcesu artysty lub organizatora wydarzenia kulturalnego? A może więcej w tej materii do powiedzenia ma krytyk, powiedzielibyśmy dziś - człowiek z branży i z tematem obeznany?

. - grafika artykułu
Willa Stanisława Wasylewskiego przy ul. Bzowej 5 w Poznaniu, 1929, fot. ze zbiorów Narodowego Archiwum Cyfrowego

"Metody pracy współczesnego dziennikarstwa, podobnie jak obraz całokształtu życia, którego zwierciadłem ta dziedzina być powinna, stale i ustawicznie się zmieniają, dostosowując się t. zw. ducha czasu czyli jaśniej - ducha współczesności. Tak też zresztą być powinno!" - pisał redaktor Bolesław Busiakiewicz we wstępie kolejnego artykułu z cyklu Nasze wywiady, który ukazywał się na łamach "Tygodnia Radiowego". Rozmowa, z której pochodzi powyższy cytat, opublikowana została w nr. 24 w 1929 roku, a przeprowadzono ją ze Stanisławem Wasylewskim - dziennikarzem, eseistą, krytykiem literackim, tłumaczem. Już sam ten fragment sugeruje, że w wywiadzie poruszono kwestie poważnej natury. Dalsza część tekstu, wciąż będąca wprowadzeniem do zasadniczej części artykułu, czyli samej rozmowy, nosi w sobie analizę potrzeb i oczekiwań odbiorcy konfrontowanych z ofertą twórców wszelkiej maści.

Czytamy bowiem dalej: "Ewolucja życia rodzi pewną przynajmniej konieczność kompromisów. Tego nas uczy doświadczenie. Exemplum: człowiek dzisiejszy czego innego żąda i pragnie od prasy - niż dawniej; nie tylko samych informacyj, ale często gotowych przesłanek do »zbudowania« sobie pewnych zasad, sądów, opinii, a nawet i wprost światopoglądu. Trzeba mu zatem to, czego chce, - dać. Oczywiście nie będzie to światopogląd własny, lecz »zakredytowany«, ale lepszy przecież choć taki, niż żaden". Powiedzieć więc można, że człowiek szuka tych informacji i opinii, które zwyczajnie pragnie znaleźć. Dziś niekiedy wydaje się nawet, że odbiorca ma już wyrobioną opinię, ale szuka innych, które potwierdziłyby jego własne poglądy. Nie brnijmy w to może jednak dłużej, zaznaczając tylko, że pomysł na rozmowę narodził się w efekcie przekonania, że słuchacze lubią słuchać, a czytelnicy czytać wypowiedzi tych, którzy - ogólnie i potocznie mówiąc - znają się na rzeczy i których nazwać moglibyśmy specjalistami. Za taką postać uznano właśnie Stanisława Wasylewskiego, którego radiowe audycje miały cieszyć się uznaniem wśród słuchaczy.

Wasylewski przyjął rozmówcę w swojej willi na Dębcu, którą zamieszkiwał od 1927 roku. "Już w hallu uderza nas jakaś dziwna atmosfera wykwintu i artyzmu w najdrobniejszych szczegółach oraz tego, cobyśmy nazwali sharmonizowaniem wielości w jedność... Przeszedłszy do salonu, dokąd nas wesoły i dowcipny w roli prywatnej Gospodarz zaprasza - wydaje nam się, że jesteśmy raczej w jakowemś muzeum" - wspominał Busiakiewicz. Wyobraźnia czytelników musiała dzięki tym opisom działać, utwierdzając w przekonaniu, że to co jakkolwiek związane z twórczością i kulturą, musi posiadać w sobie te elementy, w najdrobniejszych szczegółach budujące tzw. nastrój.

Rozmowa zaczyna się, jakżeby inaczej, od pytania o radio. Wasylewski uważa je, jak zapewne każdy - za cud techniki XX stulecia. Ta ocena to ocena słuchacza. Jako prelegent Wasylewski miał jednak pewne zastrzeżenia, które ujął w ciekawym wywodzie. "Każda praca publiczna, artystyczna czy naukowa, a więc tak samo śpiewaka na scenie, jak i prelegenta na estradzie czy wreszcie naukowca na katedrze profesorskiej - wywołuje natychmiastową, bezpośrednią - dodatnią lub ujemną reakcję ze strony słuchaczy... To reakcja w postaci, powiedzmy, takich objawów jak: skupiona uwaga, cisza, pomruki, kaszel, »szmerek«, wyraz twarzy audytorium - słowem cała nie tylko gama, ale nawet klawjatura odcieni, pół i ćwierć tonów »nastawienia psychicznego«, objawiającego się całkiem wyraźnie na zewnątrz niemal fotogenicznie, jest niejako busolą dla owego artysty, mówcy czy profesora. Stosownie do skali rutyny oraz opanowania przedmiotu i słuchaczy może on z każdej sytuacji wyjść, nazwijmy to, zwycięsko, na laurach - jak Pan chce" - tłumaczył pisarz, zaznaczając później, że radio właśnie pozbawia prelegenta takiego miernika, którym jest swobodna reakcję widowni na to, co robi.

Wywiązała się z tego dalej wymiana opinii i szukanie plusów takiego stanu rzeczy. O ile, zdaniem Busiakiewicza, niewidzialny odbiorca dobrze wpływał na komfort prelegenta, znacznie bardziej dzięki jego nieobecności odprężonego, o tyle według Wasylewskiego trema nie opuszcza twórcy nigdy - nawet wówczas, gdy nie spogląda w twarze swoich słuchaczy. Doprowadziło to obu panów do wspólnej konkluzji, że Poznańska Radiostacja raz w miesiącu lub nawet raz w tygodniu powinna zachęcać słuchaczy, by "nadsyłali bezstronne, ale krytyczne, sprawiedliwe, ale bez uprzedzeń i animozyj - wrażenia z wysłuchanych audycyj". Przykład powinien iść tu jednak z góry - Radio samo z siebie powinno prowadzić odpowiednie statystyki i wyciągać wnioski, a "propaganda" zachęcająca do słuchania radia na bieżąco powinna przybrać na sile.

I choć dziennikarze rozmawiali tu przede wszystkim o radiu, można z tego wyciągnąć konkluzję dotyczącą pracy twórczej jako takiej - z publicznością czy bez, w obliczu recenzji odbiorców czy bez nich, praca artystyczna do prostych nie należy. Inna rzecz - czy każda opinia, nawet ta wyrażona bez uprzedzeń i animozji - jest prawdziwym i wartościowym jej miernikiem? A jeszcze - czy aby częściej opinie nie bywają, jak to ładnie ujął Basiukiewicz - akredytowane?

Justyna Żarczyńska

© Wydawnictwo Miejskie Posnania 2020