Kultura w Poznaniu

Sztuka

opublikowano:

Uniwersalizm i tożsamość

Galeria Śluza ma być przestrzenią dla wystaw, które będą opowiadały o Poznaniu przez pryzmat jego przeszłości, teraźniejszości i przyszłości, a także szansą szukania powiązań z tym, co minęło - również w kontekście pewnych problemów społecznych i tematów, które powinny prowokować do dyskusji. Wystawa Przynęty i pułapki przygotowana przez studentów i studentki Uniwersytetu Artystycznego w Poznaniu jest jedną z trzech zaplanowanych na ten rok wystaw czasowych, które mają spełniać te postulaty.

. - grafika artykułu
fot. Łukasz Gdak / Poznańskie Centrum Dziedzictwa

Głównym bohaterem wystawy, jak czytamy w jej zapowiedziach oraz wywiadzie, jakiego magazynowi "Dzikhi Bit" udzielili kuratorzy i kuratorki, jest szczur, którego na co dzień niewidoczną dla nas obecność trudno jest negować. Wiemy, że szczury w mieście istnieją, że co jakiś czas ktoś zauważa, jak cichaczem przemierzają poznańskie ulice, a ktoś inny poświęca im artykuł w gazecie. Najczęściej pisze się o nich w kontekście "problemu" i koniecznej deratyzacji, bo jakkolwiek by było, szczury nie są mile widziane. Szczur stał się więc idealną metaforą, wokół której zbudowano narrację na temat całkiem aktualnych problemów społecznych.

Odnoszę jednak wrażenie, że wystawa Przynęty i pułapki mogłaby być prezentowana w każdym innym miejscu, w dodatku nie tylko w Polsce. Dotyka tematów uniwersalnych i trudno polemizować z sensownością ich poruszania w dyskursie społecznym, szczególnie obecnie. Co prawda wracamy powoli do życia, ale miesiące przymusowej izolacji skazały na alienację każdego z nas, wygenerowały nowe problemy, z którymi musieliśmy i wciąż musimy sobie jakoś poradzić, a inne natomiast uwydatniły. O tego typu trudnościach zdają się mówić prace, które szczególnie zwróciły moją uwagę. Pierwszą z nich są Flies Agnieszki Grodzińskiej. Przyklejona na okno folia z naniesionymi na niej sylwetkami ludzi, którzy pozbawieni są jakichkolwiek cech indywidualnych, została przeze mnie zupełnie przeoczona. Dopiero po chwili, oddalając się już w kierunku innych realizacji, zauważyłam na oknie coś, co zachęciło, by wrócić i dobrze się temu przyjrzeć. Wówczas dotarło do mnie, co tak właściwie widzę. Skumulowane kształty to nic innego jak czarne, odizolowane od siebie punkciki, które z pewnej odległości przypominają przyklejone do, skądinąd obrzydliwych, lepów muchy. Co ciekawe, aby dodatkowo zaznaczyć, że znajdują się one w pewnym dystansie od siebie, przestrzenie między nimi zaznaczono strzałkami. To znany nam już dziś obrazek - tego rodzaju oznaczenia pojawiały się przecież w różnych miejscach w przestrzeni publicznej w ciągu ostatniego, pandemicznego roku, sugerując, że od innych powinniśmy trzymać się daleko. Bliskość oznaczała zagrożenie. Kontakt, relacje, a nawet zwykła rozmowa, powodować mogły napięcie i niepewność. To z kolei zachęcało do alienacji, która w tym wypadku była synonimem bezpieczeństwa. Nie wyczerpuje to jednak sposobu patrzenia na tę pracę. I dobrze.

Interesujące pod tym względem były też uwiecznione na wideo działania BOBA Group - artystów z Ukrainy, którzy wychwycili trawiące nas zahamowania w bezpośrednim kontakcie z ludźmi. Na jednym z filmów widzimy mężczyznę stojącego w metrze i dramatycznie krzyczącego. Mimo tego zachowania współtowarzysze podróży ignorują go, pokazując, z jaką łatwością przechodzimy nad wieloma rzeczami do porządku dziennego. I wcale nie musi być to związane z akceptacją inności. To po prostu bierność. Taką samą postawę zachowujemy nierzadko, widząc czyjeś zmagania z rzeczywistością, chociażby wynikające z niepełnosprawności, choroby. Było dla mnie coś rozczulającego, a jednocześnie przygnębiającego, kiedy patrzyłam na mężczyznę, który pokonać musi drogę z domu do lekarza i z powrotem, poruszając się na kolanach. Nikt mu w tych zmaganiach specjalnie nie pomaga. Jakby widok z mozołem przemieszczającego się człowieka był zupełnie normalny lub wręcz transparentny. Nasza niechęć do reakcji i potrzeba świętego spokoju przeradzają się niekiedy w kuriozalną zgodę na rzeczy, na które być jej nie powinno. Oczywiście zgadza się na to też ten mityczny system. W gruncie rzeczy to na niego powinniśmy wskazać palcem, szukając winnego.

Nie lubimy też patrzeć w oczy, czujemy niepewność, kiedy ktoś obcy zbliża się do nas i usiłuje nawiązać nić porozumienia. To wejście w tzw. strefę naszego komfortu wybija nas z rytmu, powoduje stres, a niekiedy wręcz agresję. BOBA Group świetnie, choć w bardzo prosty sposób, pokazała wszystkie te mechanizmy działania. Duże wrażenie zrobiła na mnie instalacja Damiana Ziółkowskiego pt. Strach. Od początku do końca. Dziwne, niepokojące dźwięki i niepewność, co zastaniemy w środku pomieszczenia, do którego wejść może tylko jedna osoba, powodują autentyczną obawę. Moją spowodowały na pewno.

Miasto jest częścią większego systemu, więc nie należy kłócić się z postulatem, że wystawę na jego temat można traktować uniwersalnie, odnosząc się do globalnych problemów. Do Poznania jako takiego odnosi się jednak kilka prac, w tym cykl fotografii Agnieszki Rusińskiej-Yelizarov,  poświęcony kwestii bezdomności i poszukiwania namiastki domu przez osoby, które z takich czy innych względów zostały go pozbawione, a także Kropla nasercowa w morzu czarnym Grzegorza Bożka. Żałuję jednak, że takich poznańskich wątków nie pojawiło się więcej, że w większym stopniu nie odniesiono się do historii miasta. I wcale nie chodzi mi tutaj o historię rozumianą jako daty wielkich wydarzeń lub równie wielkie nazwiska, które na stałe wpisały się w dzieje Poznania, lecz o historię rozumianą przez pryzmat zwykłych ludzi i miejsc, które miały bardzo konkretny i zmieniający się na przestrzeni lat charakter. Warto bowiem pamiętać, że problemy poruszone na wystawie były obecne również kiedyś. Jeśli artyści i kuratorzy myśleliby o wystawie, która odczarowywałaby pewien schemat myślenia o przeszłości, mieliby w tym przypadku duże pole do popisu. Bo Poznań i pod tym względem był i wciąż jest intrygującym miastem-inspiracją. Można patrzeć na niego również przez pryzmat jego braków i utrapień, rozliczyć się z mitami. I wcale nie oczerniając kogokolwiek, ale namyślając się nad tym specyficznym podobieństwem między "dziś" a "wczoraj", przyczynami i skutkami.

Nie przekonała mnie w tym kontekście mapa stworzona przez zespół kuratorów, do której przyklejono zdjęcia i fragmenty artykułów na temat Poznania, przekazów medialnych i innych utworów. Miałam wrażenie, że są raczej przypadkowe, a nie przemyślane. Mam też zastrzeżenie co do zasadności tłumaczenia odbiorcom każdej zaprezentowanej pracy. Odbiera to swobodę interpretacji i niejako działa również na szkodę samego dzieła i artysty.

Trudno tutaj uniknąć pytań i refleksji o naszą lokalną tożsamość, zakorzenienie w miejscu, w którym niektórzy się urodzili, do którego inni się przeprowadzili, w którym żyjemy. Pojawiają się też pytania o to, czego faktycznie nie widzę, a na co zwyczajnie nie chcę zwracać uwagi w tej mojej bardzo określonej czasoprzestrzeni. Pod tym kątem wystawa otwiera pole do debaty i kolejnych twórczych poszukiwań.

Justyna Żarczyńska

  • wystawa Przynęty i pułapki
  • Galeria Śluza/Poznańskie Centrum Dziedzictwa
  • czynna do 4.07

© Wydawnictwo Miejskie Posnania 2021