Przerzutka na miasto

Wyobraźmy sobie miasto, w którym połowę pojazdów w porannym szczycie komunikacyjnym stanowią rowery. Naprawdę trudno uwierzyć w to, że bardzo blisko tej liczby był przed wojną Poznań. Magiczne 50% udziału rowerów w ruchu miejskim to granica, której nie udało się współcześnie przeskoczyć ani Kopenhadze, ani Amsterdamowi. Rowerowy ruch w tych najbardziej "urowerowionych" miastach świata (prym w Europie wiodą ponadto Utrecht, Strasburg i Eindhoven) wynosi w granicach 40%. W czasach największego kopenhaskiego boomu rowerowego było to 45%.
W latach 30. ubiegłego wieku ruch rowerowy w Poznaniu wynosił 48% ogólnego ruchu dojazdowego. Takie badania przeprowadzono w lipcu 1932 roku w godzinach 6.00-8.00 i 16.00-18.00. Imponujące! To prawda, że w tym samym czasie na rowerach dojeżdżało do pracy i szkoły 80% Holendrów i prawie połowa Niemców, ale trzeba zauważyć, że Poznań był w europejskiej czołówce. Co dwudziesty poznaniak miał rower. Zarejestrowany, bo tak stanowiło ówczesne prawo.

Wartostrada nocą. Warta po prawej. Na środku oświetlona Wartostrada. - grafika artykułu
fot. www.pim.poznan.pl

W 1931 roku tych rowerów było aż 12 248! Mało tego: Poznań był jedynym polskim miastem, które miało swoje drogi rowerowe. Ta najbardziej okazała, oddzielona od chodnika gustownym i dobrze utrzymanym żywopłotem, biegła wzdłuż ul. Warszawskiej. Szału nie było, ledwie kilka kilometrów, ale plany zatwierdzone w 1934 roku zakładały budowę dalszych 34 km, a w fazie projektu była budowa całej sieci dróg dla bicykli o łącznej długości 70 km. Zatem mylił się jeden z byłych prezydentów naszego miasta, twierdząc, że Poznań nie ma rowerowych tradycji. Lata powojenne (zapewne ten okres uznał za wykładnik ów prezydent) pokazały, że na rower miejsca za bardzo nie ma. Robotnik miał dojeżdżać do fabryki komunikacją zbiorową. Rowery poszły w odstawkę. Oczywiście nie całkowicie, ale nie miejsce tu na historyczne żale.

Z Rataj na Stare Miasto

W nowej rzeczywistości po 1989 roku Poznań odnalazł się dość szybko. Drogę rowerową łączącą Rataje z centrum miasta otwierał w lipcu 1992 roku prezydent Wojciech Szczęsny Kaczmarek. Ledwie rok wcześniej do Rady Miasta Poznania wpłynął list od Polskiego Klubu Ekologicznego, wysupłano 350 ówczesnych milionów i 5 km rowerowej drogi połączyło os. Lecha z placem Kolegiackim. To był tylko zaczyn, muśnięcie rowerowych tęsknot i oczekiwań poznaniaków. Pomijam bogatą tradycję klubów sportowych z sekcjami kolarskimi. Ech, byłoby o czym pisać! Nie sposób nie zauważyć znamiennego faktu: bardzo szybko w Poznaniu rowerzyści zaczęli się stowarzyszać. Jedną z najstarszych organizacją działających w Poznaniu jest Stowarzyszenie Rowerowy Poznań (znane początkowo jako Sekcja Rowerzystów Miejskich), założone w 1993 roku, zarejestrowane w roku 1997, a od ponad 10 lat będące organizacją pożytku publicznego.
Konsekwentne upominane się o "równe prawa dla rowerzystów i równe drogi dla rowerów" to hasło leżące u podstawy działalności Rowerowego Poznania i innych rowerowych "grup nacisku". To nie są grupy awanturników wygrażających kierowcom na zatłoczonych ulicach i walących pięścią w dach, gdy samochód stoi na skrzyżowaniu. Równe prawa dla rowerzystów to również wołanie o bezpieczne ulice dla samochodów i pieszych.  Narosły jakieś bliżej niesprecyzowane animozje pomiędzy rowerzystami a kierowcami. Trudno powiedzieć, z czego się wzięły. Ten smutny przykład braku zrozumienia przez jedne grupy uczestników ruchu potrzeb tych innych, tych drugich, tych roszczeniowych pieniaczy, tych zaperzonych kierowców i bezczelnych cyklistów (tak się wzajem grupy owe często komplementują), jest obrazem naszej niedojrzałości jako społeczeństwa. Trudny czas pandemii A.D. 2020 może na jakiś czas zaszczepi w nas więcej życzliwości wobec innych. Od lat twierdzę, że napięcia na tej linii, owszem, poprawią inwestycje drogowe, ale najwięcej da wdrażanie w nasze życie (nie społeczeństwa en bloc), życie poszczególnych osób: mnie, Pani, Pana (dopiero teraz za Rejsem krzyknijmy - SPOŁECZEŃSTWA), empatii, poszanowania życia i wolności drugiego człowieka.

Stowarzyszenia rowerowe mają siłę

Cały czas trzeba jednak wykorzystywać siłę stowarzyszeń i wywierać stały nacisk na władze różnego szczebla, by te zauważały potrzeby osób korzystających z roweru, już nie tylko jako sprzętu do rekreacji, ale też pojazdu pozwalającego na dojazd do firmy czy szkoły, a coraz częściej jako narzędzia pracy! Niestety rządzący często boją się narazić kierowcom. Trzeba więc przekonywać, argumentować. Rowerowy Poznań zwraca uwagę, że "większości społeczeństwa temat nie interesuje, mimo że ułatwienia rowerowe to sprawdzony i najtańszy sposób na korki w mieście. Kosztują nawet sto razy mniej niż jedna estakada czy obwodnica podobnej długości. Większość obywateli naszego kraju niestety nie zdaje sobie z tego sprawy. Ludzie wierzą, że remonty i budowa nowych dróg rozwiążą problem zatorów i korków w ich miastach".
Gdyby ktoś sobie wyobrażał, że działalność organizacji rowerowych ogranicza się do przyjęcia roli "wujka dobra rada", to jest w błędzie. Ludzie tam pracujący (najczęściej jako wolontariusze) poświęcają swój czas na działalność wydawniczą (mapy, książki, biuletyny, ulotki), organizację wystaw, konferencji, wypraw rowerowych. Opiniują i zgłaszają własne projekty drogowe, prowadzą edukację ekologiczną. Rowerowy Poznań tworzy nawet własną audycję radiową! Prawda, że sporo tego?! Nie sposób milczeniem pominąć pasję i zaangażowanie osób z grupy Stare Rowery Poznań. Ich rodzinne pikniki w klimacie z przełomu wieków XIX i XX gromadzą nad Wartą setki, tysiące uczestników. Jest też w Poznaniu, dzięki kolekcjonerskiej pasji, kilka interesujących zbiorów starych rowerów. Można je oglądać przy okazji takich właśnie pikników.
Jeśli słyszeliście kiedyś nazwę bloomerki, to słusznie kojarzy się Wam ona ze spodniami. Ta część damskiej garderoby, jakże nadająca się do jazdy na rowerze (w każdym razie dużo bardziej niż długie, wąskie spódnice czy bufiaste suknie), wzięła swoją nazwę od amerykańskiej emancypantki i redaktorki pierwszego w Stanach Zjednoczonych pisma redagowanego przez kobiety dla kobiet Amelii Bloomer. To pierwsze spodnie dla kobiet, a nie spodnie wkładane przez kobietę. Bloomerki były w równym stopniu co rower symbolem emancypacji kobiet. Oj, nie podobało się to mężczyznom. Były nawet głosy, że jazda na rowerze powoduje przemieszczenie macicy, a to w konsekwencji prowadzi do bezpłodności! Dziewczyny nie ulękły się sprzeciwu (męskiego zwłaszcza) i konsekwentnie samodzielnie się przemieszczały, korzystając z dobrodziejstwa "diabelskiej maszyny", jak przeciwnicy emancypacji raczyli nazywać nasz kochany rower. By przywołać do życia żar pierwszych lat emancypacji, by przypominać, że w sprawie emancypacji, wyzwolenia, równouprawnienia kobiet wciąż jest wiele do zrobienia, powstała w Poznaniu Grupa Rekonstrukcji Herstorycznej "Bloomerki". Tak, herstorycznej, bo mającej przypominać, że kobiety mają swoją historię, pomijaną częstokroć czy zapominaną przez narrację dziejów.

Zrównoważony transport dla wszystkich

Jak widzimy, w Poznaniu jest wielu ludzi mocno zaangażowanych w działalność społeczną na rzecz "urowerowienia" miasta. Ilu jest ludzi, tyle też sposobów i pomysłów, jak zorganizować w stolicy Wielkopolski system zrównoważonego transportu, gdzie jest miejsce na komunikację samochodową, transport publiczny, rowerowy i bezpieczny ruch pieszy. Czy staniemy się drugą Kopenhagą? Mamy gonić Amsterdam czy inne rowerowo rozwinięte miasta Europy? Dlaczego nie? Ośmielę się jednak twierdzić, że nie chodzi tylko o infrastrukturę, choć ta odgrywa rolę, którą nie sposób przecenić. Tak samo jak ważne jest budowanie dróg rowerowych, tak by były wyraźnie oddzielone od chodników i jezdni (tam gdzie się da), ważne jest również organizowanie tego ruchu mentalnie. Tu jest chyba pies pogrzebany. Boimy się utracić swoje rozpoznane i oswojone przestrzenie na rzecz tych ułatwiających życie innym grupom użytkowników. Tymczasem, by poprawić organizację ruchu, nie trzeba burzyć kamienic i poszerzać ulic. Może wystarczy (w Kopenhadze to wspaniale działa) zorganizowanie zielonej fali zarówno dla samochodów, jak i rowerzystów? W Kopenhadze się da, a w Poznaniu ma się nie udać?
Na przystanku tramwajowym przy Arkadii stoi od kilku lat licznik rowerowy. Oczywiście nie pokazuje on całościowych danych o natężeniu ruchu rowerowego w Poznaniu, ale jego rosnące z roku na rok wartości powinny przemówić do wyobraźni nie tylko władz miasta, ale (i może przede wszystkim) do wyobraźni nas, mieszkańców. Mam takie marzenie, by w bliskich mi rowerowych sprawach na zawsze odszedł w stan spoczynku sierżant NIE DA SIĘ! Czego Państwu i sobie życzę.
Sławomir Bajew

© Wydawnictwo Miejskie Posnania 2020

www.kultura.poznan.pl