JA TU TYLKO CZYTAM. Creepypasta na ponure czasy

Jest prawdą powszechnie znaną, że autorzy horrorów pozwalają sobie na bardzo wiele - i dlatego tak niepewnie sięgamy po ten wdzięczny gatunek. Kryminały dają przynajmniej pewność, że rozwiązanie sprawy nie będzie odklejone od rzeczywistości, ale w horrorach... tam może zdarzyć się wszystko!

. - grafika artykułu
rys. Marta Buczkowska

Jednym z autorów, który od lat wyczynia z wyobraźnią czytelniczą co mu się żywnie podoba jest Graham Masteron. Jego książki bywają tak bezlitośnie brutalne i makabryczne, że niemal każdy fan znajduje w końcu swój "trigger" - czynnik, który wyzwala lęk i obrzydzenie do tego stopnia, że trzeba lekturę przerwać lub dawkować sobie dalej "małymi porcjami".

Zapytacie zatem - dlaczego ktoś jest tak pozbawiony instynktu samozachowawczego, że w ogóle sięga po Mastertona? Nie ma na to pytanie jednej odpowiedzi. Każdy czytelnik tłumaczy sobie fenomen pisarza inaczej. Są tacy, którzy lubią szukać u niego coraz to nowych zaskoczeń i tropów historyczno-folklorystycznych, bo to one są najczęściej fundamentem grahamowych pomysłów. Inni powiedzą, że czytają go dla czystej rozrywki i uroku samej opowieści, która rzeczywiście płynie wartko i wciąga bezlitośnie. Ktoś inny doda, że przaśno-makabryczne rozwiązania, jakie proponuje Masterton, tak naprawdę bardziej bawią niż przerażają - ostatecznie nie mają nic wspólnego np. z horrorem kosmicznym, w którym siły rządzące światem zawsze przerastają głównych bohaterów i po prostu nie dają im uciec i wygrać. Masterton z kolei bywa na tyle uprzejmy, że czasem pozwala bohaterom na pokonanie dręczącego ich koszmaru - jakaż to ulga czytelnicza i egzystencjalna!

W Domu stu szeptów autor zaskakuje kilkakrotnie, a najbardziej powala jego... subtelność. Większa część opowieści została przygotowana, dla odmiany, jakby z myślą o czytelnikach o delikatnych żołądkach. Klimatem przypomina klasyczną opowieść o duchach, z tych, które najlepiej smakują jesienią, przy kominku, jakkolwiek sztampowo by to nie brzmiało. Ale to ta sztampa wciąga właśnie jak bagno na angielskim wrzosowisku! Oto bowiem główny bohater Rob przyjeżdża wraz z rodziną, składającą się z nieszczególnie sympatycznych postaci, do położonego w Dartmoor domostwa. Niedawno, w niejasnych okolicznościach zmarł tam jego ojciec. Formalności trwają krótko, ale gdy rodzina zbiera się do wyjazdu, okazuje się... że bez śladu przepadł synek Roba. Wszyscy są zmuszeni do pozostania w dziwnej posiadłości, dopóki nie odnajdzie się mały Timmy (dobrze przeczuwamy -nie odnajdzie się szybko). A tam już czekają na nich tajemnice do odkopania i tytułowe szepty, które słychać nocami na korytarzach.

Tak, brzmi to jak klasyczny, ale potwornie schematyczny pomysł na powieść grozy. Na szczęście Masterton, który jest autorem bardzo świadomym również o tym wie. Dlatego robi to, za co lubię Dom stu szeptów najbardziej - igra z własnymi schematami i to w sposób bardzo umiejętny. Czego innego można oczekiwać po autorze, który mówi bez skrępowania, że duchy są nudne, a wydane do tej pory powieści gotyckie wyczerpały ich temat aż do miałkości? Dlatego... w Domu stu szeptów nie uświadczymy duchów. I wcale nie psuję lektury tym wyznaniem, bo pomysły Mastertona nadal warte są zbadania i odkrycia.

Wiele z tych pomysłów jest zapożyczonych z lokalnych historii -  miejscowość Dartmoor w hrabstwie Devon w Anglii już na samych zdjęciach wygląda dość złowieszczo, a na okolicznych wrzosowiskach turyści i mieszkańcy gubią się tak często, że ochotnicze grupy poszukiwawcze istnieją naprawdę. Podobnie, jak naprawdę powstawały kiedyś "księże nory" - czyli maleńkie tajne pomieszczenia w posiadłościach z epoki tudorowskiej, w których musieli ukrywać się katoliccy księża. 

Horror to gatunek, który próbuje oswoić śmierć - czasem przy pomocy ekstremalnych środków. Śmierć, dosłowna lub symboliczna, zawsze była w horrorach granicą i jednocześnie najgorszą pułapką oczekującą na bohaterów. Nowi, najciekawsi autorzy horrorów dokonują tu pewnej redefinicji i straszą tym, co gorsze od śmierci, tym, co naprawdę potrafi zmrozić współczesnego czytelnika do szpiku wyobraźni. Robi to Josef Karika w Szczelinie, Mark Z. Danielewski w Domu z liści. Masterton w Domu stu szeptów nie robi tego tak dobrze, jak dwóch wspomnianych panów, ale również wsunął mi do głowy ponurą myśl - tak, bywają rzeczy gorsze od tego, czego boję się najbardziej. A chwilę później mnie rozbroił, bo finał opowieści jest już wybornie makabryczny i mastertonowy, odrażająco fascynujący i w pewnym sensie przezabawny. Dom stu szeptów nie usiłuje być ambitny za wszelką cenę i choć zaskakuje, to nie chce wyznaczać nowych granic gatunkowych. Chce za to rozbawić i odprężyć czytelnika - być zmyślną creepypastą na ponure czasy, a to wcale niełatwe zadanie!

Izabela Zagdan

  • Graham Masterton, Dom stu szeptów 
  • tłum. Izabela Matuszewska 
  • Wydawnictwo Albatros  

 © Wydawnictwo Miejskie Posnania 2021