JA TU TYLKO CZYTAM. Mały kurs wspierania

Książka niewielka, niepozorna, a jednak czekała na półce całymi tygodniami. Nie byłam gotowa na jej lekturę miesiąc temu, nie byłam gotowa i teraz - i nie da się chyba lepiej podsumować tego wspólnego mianownika, który łączy wszystkie książki o śmierci.

. - grafika artykułu
rys. Marta Buczkowska

Żadnej książki traktującej o takim temacie nie można nazwać "zwyczajną", ale ta, którą dziś opiszę, jest szczególnie wyjątkowa. Bo Tyle miłości nie może umrzeć od wydawnictwa Zakamarki została napisana przede wszystkim z myślą o małych czytelnikach, którzy zmagają się z odchodzeniem swoich bliskich. A także, jak się okazuje, z myślą o ich kolegach i koleżankach, wychowawcach i wychowawczyniach i wszystkich innych, którzy chcą wiedzieć jak wspierać dzieci mierzące się z osobistymi tragediami. A także, dlaczego to wsparcie nie zawsze działa tak, jak powinno.

Główna bohaterka tej opowieści, Lea, wie, że jej mama jest poważnie chora, bo dzieciom umyka znacznie mniej niż podejrzewają dorośli. Ale dopiero udział mamy w gali charytatywnej dotyczącej walki z rakiem uzmysławia dziewczynce, jak bardzo jest źle. Co gorsza, o jej osobistym nieszczęściu dowiaduje się cała klasa, a najlepsza przyjaciółka oświadcza z rozbrajającą szczerością: "Żal mi Ciebie. Twoja mama umrze." To już dla Lei za wiele. Wypowiada wojnę całemu światu i od tej pory reaguje agresywnie na każdy przejaw współczucia, kopie, bije i walczy, ale za to w domu pragnie mieć mamę tylko dla siebie. Niestety nikt tej dziecięcej potrzeby nie rozumie, co i rusz odwiedzają ich przyjaciele mamy, sąsiedzi, babcia z dziadkiem i każdy z nich wyraża żal na swój sposób. A Lea boi się, że przez to wszystko mamy nie starczy dla niej samej.

Tyle miłości nie może umrzeć mogła napisać tylko bardzo mądra autorka, która naprawdę zna i rozumie emocje dzieci. W cieniutkiej książce, która liczy sobie ledwie 165 stron, dostajemy całe tsunami tych emocji - od zniechęcenia wobec chorującego bliskiego ("dlaczego inne dzieci mają normalne mamy, akurat mojej wystają z nosa rurki? I dlaczego musi tak obrzydliwie sapać, gdy wchodzi po schodach?!"), przez niezrozumienie ("co to znaczy, że został miesiąc? Miesiąc czego?"), zaprzeczenie ("mama urządza przyjęcie, czyli wyzdrowiała!"), aż po targowanie się z losem i składanie sobie bezwzględnie trudnych obietnic ("jeśli będę nienawidzić mojej najlepszej przyjaciółki, to mama na pewno nie umrze").

I na tych 165 stronach zmieściło się o wiele więcej, bo i bohaterów opowieści jest więcej. Jest starszy brat, który spędza jeszcze więcej czasu przy komputerze i wydaje się szorstki, ale wystarczy podsłuchać jego rozmowę telefoniczną, by mieć jasność, że cierpi, ale inaczej niż siostra. Jest tata, tak zaniedbany, że mała Lea zastanawia się, czy po śmierci mamy nie zostaną wszyscy kloszardami. Jest oklęty wuefista, który chce zmotywować Leę do uprawiania sportu, ale ona unika każdej przyjemności jak ognia. Jest szkolny kolega, Konrad, który chyba się w Lei podkochuje (jak inaczej wyjaśnić uszy purpurowiejące tylko w jej towarzystwie?), ale i tak obrywa mu się za to, że przy okazji jej współczuje. Lea nie chcę współczucia, nie chce się bawić i wygłupiać, chce zostać sama, ale świat wyraźnie nie chce jej na to pozwolić. Jedynie towarzystwo starszej sąsiadki i jej najgrubszego jamnika na świecie sprawia jej przyjemność. Starsza sąsiadka niczemu się nie dziwi i nie zalewa Lei współczuciem, którego dziewczynka sobie nie życzy, bo przyjdzie czas, gdy rozpacz zaleje ją i tak.

Jest i mama, której z każdym dniem jest coraz mniej, choć jej miłość wcale się nie kurczy. Jest tej miłości tak wiele, że nawet nocami, gdy nikt nie patrzy, mama nagrywa dla swoich dzieci książki, układa listy prezentowe na kolejne lata i szyje tak ciepłe swetry na zimę, by zawsze i wszędzie czuły się przez nią przytulone. Czy tyle miłości może umrzeć? Jak się okazuje, nie. Puenta tej, zdawałoby się, bardzo smutnej opowieści, nie jest wcale tak rozrywająco smutna, jak mi się wydawało. Mama umiera, ale jak stwierdza brat Lei: "Jest teraz wszędzie."

Ciepła jak sweter na zimę książka Tyle miłości nie może umrzeć jest jednocześnie, i tu się powtórzę, jedną z najtrudniejszych opowieści, z jakimi ostatnio się mierzyłam. Napisana dla dzieci, powinna być także czytana przez dorosłych. Nie tylko jako sposób na doedukowanie się w pomaganiu strapionym najmłodszym, nie tylko jako podręcznik o różnych sposobach przeżywania żałoby, ale także jako środek samopomocy. Każdy z nas kogoś kiedyś straci, każdy przeżyje to inaczej, ale może takie książki jednak w jakiś sposób nas wzmacniają? Dodają wczesnej otuchy? Jedno jest pewne - Tyle miłości nie może umrzeć, podobnie jak wcześniejsze książki Moni Nilsson, uczy empatii i szacunku do różnorodności, bo jak się okazuje, nawet w smutku jesteśmy wszyscy zupełnie inni.

Izabela Zagdan

  • Moni Nilsson, Tyle miłości nie może umrzeć
  • ilustracje: Joanna Hellgren
  • tłum. Agnieszka Stróżyk
  • wyd. Zakamarki

© Wydawnictwo Miejskie Posnania 2022