a

Koncert - King Dude

2016-03-05 ( sobota )
Klub Pod Minogą, ul. Feliksa Nowowiejskiego 8, Poznań

King Dude (prawdziwe nazwisko - Thomas Jefferson Cowgill) to amerykański muzyk wykonujący muzykę z rewirów neofolk, dark folk i gothic country. Muzyka tworzona przez niego to ponure dźwięki wzbogacone o głęboki głos wokalisty. Teksty często dotyczą tematyki śmierci i bólu. Współpracuje blisko z Chelsea Wolfe, która użyczyła swojego głosu w utworze My Mother Was the Moon. Zespół wydał też split z blackmetalowcami z Urfaust.
King Dude ma na swoim koncie 5 albumów oraz cztery EPki. Jego pierwsze wydawnictwa, takie jak "My Beloved Ghost" czy album "Love", przywołują na myśl tradycyjny gitarowy neofolk z pod znaku Death in June. Dopiero od albumu "Burning Daylight" Cowgill zaczął eksperymentować z nowymi środkami, wplatając do swojej muzyki elementy gotyckiego country, przywodzącego na myśl dokonania np. Woven Hand. Gdy dodamy do tego niezwykle unikatową barwę głosu wokalisty, która wielu kojarzy się z głosem Michaela Giry ze Swans, otrzymujemy naprawdę wyjątkowo mroczny i niepokojący klimat.
Jego ostatni album "Songs of Flesh & Blood - In The Key of Light" ukazał się w czerwcu 2015 nakładem Not Just Religious Music.
Ścisła współpraca Cowgilla z Chelsea Wolfe pozostawiła swój ślad. Starczy posłuchać fortepianowej, minimalnej wielce kompozycji, jaką jest "You Know My Lord" - numer ten, jeśliby podmienić wokal - spokojnie mógłby znaleźć się na jej, nie jego, nagraniu. Zamykający album "Silver Crucifix" z kolei zdradza pochodzenie Cowgilla - Seattle - gitarka chodzi tu jak - nie przymierzając - w "Disarm" Smashing Pumpkins, i dopiero kiedy wchodzą parapety i charakterystyczny motyw na basie, trafia nas, że brzmi to jakby Corgan wstąpił w szeregi Death in June. "Death Won't Take Me" z kolei zdaje się jakby podpatrzony u Rome. Miejscami pojawiają się też mocno falowe czy wręcz post-punkowe akcenty - otwierający album "Black Butterfly" spokojnie mógłby trafić na "The Guilty Have No Pride", a od biedy nawet stanąć obok "Ever Fallen in Love" Buzzcocksów. Cowgillowi zdarza się też schodzić w jeszcze niższe wokalnie rejestry niż dotychczas, co z kolei budzi skojarzenie z kolegami z Dead Western i ich lansem na upiornych amiszów, albo może - bliżej - Zebulonem Whiteleyem z Sons of Perdition, bo i Dude momentami podobnie do SoP buja. A jak kto Dead Western i Sons of Perdition nie zna, to niech nadrobi albo pomyśli sobie "Cowgill brzmi trochę jak Gira".
W ostatnich miesiącach w wywiadach King Dude szeroko mówił o tym, że to jego najbardziej osobisty krążek, że nagrywanie go prawie go zabiło oraz że z owego doświadczenia wyszedł silniejszy. Nie znoszę czytać takich farmazonów, bo pachną lansem na zranionego barda i nie sposób ich zweryfikować. Poza tym emocje - jeśli były - mają się bronić w samej muzyce, a nie tak, że trzeba je na wsiaki słuczaj suflować we wszystkich muzycznych szmatławcach. Tu na szczęście nie trzeba, bo na "Songs of Flesh & Blood" słychać je doskonale. Inny plus albumu, to fakt, że w odróżnieniu od poprzednich dokonań Dude'a, tu klimat zmienia się jak w kalejdoskopie. Cowgill okrzepł tak jako songwriter, jak i wykonawca, i coraz mocniej czuje się w coraz szerszej palecie środków wyrazu.
Źródło: T-Mobile, Last FM

Bilety 49 (http://pwevents.pl/pl/bilety,1,300.html)/59/69
Dostępne: Ticketpro, Eventim, Ebilet, Biletomat.pl, KupBilet, CIM, Rock Long Luck, Pod Minogą

Bilety dostępne w:

Baner