Kultura w Poznaniu

Opinie

opublikowano:

Tak zmysłowe urodziny

"Coś dla duszy, coś dla ciała" - tak mogła nazwać swój koncert Filharmonia Poznańska, która lubuje się w powiedzonkowych tytułach. Piątkowy wieczór okazał się doskonałym połączeniem odległych od siebie gatunków: muzyki religijnej i tanga.

. - grafika artykułu
fot. Antoni Hoffmann

Każdy solenizant cieszy się, kiedy zaproszeni goście licznie pojawiają się na jego uroczystości. Przy większych jubileuszach popularne staje się wyprawianie osobnej imprezy dla rodziny i znajomych. Ale żeby urodziny świętować trzykrotnie, i to za każdym razem w niemal tysiącosobowym gronie, to już prawdziwa rzadkość. I nieistotne, czy jest się osobą prywatną, publiczną czy może chórem kameralnym. Najważniejsze, że czuje się dzięki temu wielki sens swojego istnienia i motywację do dalszego trwania i rozwoju.

W dniu urodzin nie chce się widzieć w solenizancie żadnych słabszych cech. Na urodziny idziemy przecież po to, żeby dobrze się bawić, miło spędzić razem czas, cieszyć wzajemnie swoją obecnością, gratulować bohaterowi wydarzenia przeżytych dotychczas lat i życzyć wszystkiego co najlepsze na kolejne. Dlatego właśnie świadomie eufemistycznie zapamiętam tendencję zwyżkową w występie Chóru Kameralnego UAM, który w miniony weekend hucznie świętował swoje 25-lecie.

Zacznij od Piazzolli?

Piętrowy tort urodzinowy złożony był z różnych odsłon tanga - nie tylko chóralnej, ale także instrumentalnej, wokalno-instrumentalnej, a nawet tanecznej. I choć z góry wiadomo było, że piątkowy koncert filharmoniczny będzie wielką uroczystością w blasku kryształowych żyrandoli, to szokującym - nawet po tylu latach obecności w repertuarach koncertowych - okazało się otwierające wieczór intymne, dwuosobowe tango instrumentalne (w wykonaniu zaproszonych włoskich gości: gitarzysty Luki Luciniego i niezwykle ekspresyjnego bandoneonisty Maria Stefana Petrodarchiego) rozbrzmiewające w pełnym oświetleniu wielkiej Auli UAM, a nie w ciasnej, wypełnionej półmrokiem i papierosowym dymem argentyńskiej kawiarni. Podobne zdziwienie i niedosyt wzbudził we mnie występ pary tanecznej, odbywający się w poprzek sceny, oglądany z odległości, a w nim tancerka uśmiechająca się od ucha do ucha przy akompaniamencie dźwięków Oblivion, których aury nikomu nie trzeba przedstawiać.

Prawdę mówiąc można było podarować sobie tego Piazzollę, którego dwie kolejne kompozycje wykonał chór i towarzyszący mu instrumentaliści. Pojawił się w programie chyba po to, żeby nikt nie miał wątpliwości, że znajdujemy się na koncercie w stylu tango nuevo, że to on właśnie był prowodyrem tej stylistycznej awangardy, że bez niego nie byłoby kolejnej, dedykowanej chórowi kompozycji.

Modlitwa grzeszników

Wracając jednak do mojego eufemistycznego postanowienia, wolę skupić się na dwóch dziełach Martina Palmeriego, które stanęły w centrum programu. Prawykonując podczas koncertu zadedykowane sobie Laudate pueri, Chór Kameralny UAM odzyskał swą charakterystyczną barwę, intonację, frazową konsekwencję, muzyczną mądrość i inne walory, które składają się na jego pełne sukcesów ćwierćwiecze istnienia. Na uznanie zasługuje doskonałe operowanie czasem w rękach dyrygenta Krzysztofa Szydzisza. W tej dosyć kameralnej kompozycji chórowi towarzyszył znamienny dla tanga kwintet instrumentalny, a w nim, obok wspomnianych już włoskich muzyków, zasiadło dwoje smyczkowców z Filharmonii Poznańskiej oraz sam kompozytor przy fortepianie. Dzieło zostało mocno osadzone w gatunku tango nuevo, wyczuwalnym tak w motywach, kontrapunktach, jak i ogólnej stylistyce, pozostało jednak tworem nowym, indywidualnym, nie wpadając w pułapkę powielania Astora Piazzolli, co często się zdarza jego kontynuatorom. Opracowanie głoszącego chwałę Pańską psalmu Laudate pueri jako kompozycja religijna stylizowana na tango nie jest zjawiskiem precedensowym nawet w dorobku samego Palmeriego, którego słynna Misatango wykonana została w drugiej części koncertu. Niemniej jednak tekst modlitwy wyśpiewany w "brudnym", zmysłowym, tak bardzo ludzkim i intymnym języku muzycznym pozostawia wrażenie niezwykłe. Przypomina wizerunek dość często goszczących w literaturze namiętnych włoskich kochanek, które z pełną świadomością podejmowanego czynu poprzedzają go szczerą i żarliwą modlitwą do Najświętszej Panienki.

Monumentalne credo

Na finał koncertu zabrzmiała monumentalna (tak w obsadzie, formie, jak i realizacji), wspomniana już Misatango. Misa a Buenos Aires na mezzosopran, chór mieszany, bandoneon, fortepian i orkiestrę, zajmująca już stałe miejsce w repertuarze Kameralnych. Do chóru w powiększonym, jubileuszowym składzie dołączyła Orkiestra Filharmonii Poznańskiej, sopranistka Marzena Michałowska (w nagłym zastępstwie za Aleksandrę Rykowską) oraz dyrygent Przemysław Neumann. Podobnie jak Laudate Pueri, kompozycja ta obfituje w nawiązania do tango nuevo, ale też innej muzyki tamtego regionu - pobrzmiewają w niej m.in. wyraźne echa twórczości Brazylijczyka Heitora Villa-Lobosa. Szczególne wrażenie wywarło na mnie namiętne (jeśli wolno tak odczytać wyznanie wiary) Credo oraz niebiańskie Sanctus - ale spod innego, nieznanego u nas nieba, jakie musi chyba rozciągać się nad daleką Ameryką Południową.

Magdalena Mateja

  • 462. Koncert Poznański: Tango, tango, tango...
  • Filharmonia Poznańska
  • Aula UAM
  • 20.10