grafika z logotypem Biuletynu Miejskiego

Biuletyn Miejski

Borg/Fibak

Rozmowa z Wojciechem Fibakiem, najlepszym polskim tenisistą, o wizycie 40 lat temu Björna Borga w Poznaniu i nie tylko o tym.

W grudniu 1978 roku, w hali Arena, na zaproszenie Wojciecha Fibaka, gościł Björn Borg, jeden z najlepszych zawodników w historii tenisa, fot. S. Wiktor / cyryl.poznan.pl - grafika artykułu
W grudniu 1978 roku, w hali Arena, na zaproszenie Wojciecha Fibaka, gościł Björn Borg, jeden z najlepszych zawodników w historii tenisa, fot. S. Wiktor / cyryl.poznan.pl

W latach siedemdziesiątych należał pan do czołowych tenisistów świata zatem rywalizacja z najlepszymi była dla codziennością. Po latach, które ze zwycięstw traktuje pan jako najcenniejsze?

Chyba całość kariery. W czasach Polski Ludowej udało mi się jako Polakowi przebić do elitarnej, pierwszej dziesiątki tenisistów świata. Grałem z tą czołówką przez wiele lat na różnych kontynentach, w wielu turniejach. W tamtych czasach nie było w ogóle sportu zawodowego. Sam zostałem uznany przez polskie władze pierwszym, niezależnym zawodowym sportowcem, który mógł normalnie grać, podróżować po świecie i odbierać nagrody. Musiałem przebić wiele barier, ale były też pozytywne akcenty. Spotykani ludzie często podchodzili i gratulowali: "Panie Wojtku, Pan pokazał że Polacy mogą, że potrafią". Z kolei sportowo to na pewno finał w singlu Grand Prix Masters w 1976 roku w Houston. Pechowo przegrałem z Manuelem Orantesem. Pamiętam, że wtedy ten pojedynek osiągnął jedną z największych oglądalności telewizyjnych wszech czasów.

A ten niesamowity pojedynek z Gerulaitisem podczas Wimbledonu 1980 roku, gdzie przegrywał pan 0:2?

Tak, z całą pewnością. W ogóle osiągnięcie tej ostatniej ósemki w Wimbledonie, US Open czy Roland Garros. Szczególnie ten jeden raz, w 1980 roku, byłem trzy razy w najlepszej ósemce, w trzech największych turniejach, na różnych nawierzchniach. To dobitnie pokazuje, że mierzyłem się z najlepszymi. Wtedy udało mi się wygrać właśnie z Gerulaitisem taki maratoński pojedynek na trawie. Z kolei jeśli chodzi o zwycięstwa w turniejach singlowych ATP jestem takim ostatnim Mohikaninem. Jednak bardzo mocno kibicuję naszym i mam nadzieję, że inny polski tenisista, może Hubert Hurkacz, zdoła zwyciężyć w turnieju tej rangi.

Przez te wszystkie lata zdążył pan zawrzeć wiele ciekawych znajomości. Można śmiało stwierdzić, że bardzo dobrze dogadywaliście się z Björnem Borgiem. W jakich okolicznościach się poznaliście?

Pierwszy raz widziałem go jako szesnastolatka w Kopenhadze na turnieju halowym i od razu wiedziałem, że to jest geniusz tenisa. Później się mocno zaprzyjaźniliśmy i Björn zawsze wspomina mecz w Warszawie, na kortach Legii, Polska - Szwecja (Puchar Davisa), ja miałem wtedy 22 lata, on miał 18 i już był jednym z najlepszych tenisistów świata. Namawiano mnie bym przerwał mecz z powodu mżawki i według przepisów można było to w ten sposób rozegrać. Na Borga czekał jednak samolot do USA, gdzie w Dallas miał zagrać w turnieju finałowym WCT, tzw. Handsome Eight, a ja uznałem, że to nie fair zmusić go do poddania pojedynku. Dlatego graliśmy do końca w deszczu, co biorąc pod uwagę nasze style gry, było dla mnie sporym utrudnieniem. Borg tego nigdy nie zapomniał. Gdy zabrakło mi środków na udział w turnieju w Teheranie, Szwed pożyczył mi pieniądze na przelot i zaprosił mnie bym z nim zamieszkał w oficjalnym hotelu. To scementowało naszą przyjaźń. 

W 1976 wygrał pan swój pierwszy turniej singlowy w Sztokholmie, ale tydzień wcześniej w Monte Carlo pokonał pan Borga dwukrotnie, bo i w ćwierćfinale gry indywidualnej i finale deblowej. To chyba był przełomowy moment?

W meczu deblowym to ja byłem faworytem, nie Borg. Nie każdy pamięta, że byłem dwójką w rankingu ATP deblistów, a mój partner Tom Okker jedynką. Tworzyliśmy wtedy najlepszą parę świata. Natomiast w singlu to był turniej przełomowy. Tydzień wcześniej mierzyłem się w Nicei w maratońskim pojedynku z Włochem Corrado Barazzuttim. W następnym tygodniu, po sąsiedzku, w turnieju większym, lepiej punktowanym pokonałem wtedy: Okkera, Meilera i Borga, wtedy jedynkę światowego rankingu. Udało mi się urozmaiconą, techniczną grą wybić go z rytmu. Oczywiście nie wpłynęło to na nasze relacje, bardzo mi wtedy gratulował.

Rok później zaprosił pan Szweda do Poznania. Skąd pomysł na takie spotkanie?

W 1976 roku w Spodku zorganizowaliśmy wspólnie z Janem Wejchertem turniej dla polskich kibiców, gdzie zaprosiliśmy m.in.: Kodesa czy Okkera. Ja po prostu ten pomysł podchwyciłem i postanowiłem zorganizować podobne wydarzenie w Poznaniu. Przede wszystkim jednak ważny był szczytny cel, Centrum Zdrowia Dziecka było tak pięknym projektem, tak łapiącym za serce, że długo się nie zastanawiałem i od razu pomyślałem o Borgu. On także się nie wahał ani chwili żeby przylecieć i wesprzeć tą inicjatywę, choć gdyby spojrzeć w jego kalendarz to każdego tygodnia był w innym miejscu. W tamtym czasie grał tak dużo, że dopadła go kontuzja ręki, więc pojawił się w Poznaniu w trochę innym charakterze. Mimo to, po prostu wsiadł w prywatny samolot i z Mediolanu przyleciał do stolicy Wielkopolski. Wydarzeniu w Arenie towarzyszyła naprawdę wspaniała i wyjątkowa atmosfera. Podobny klimat udało się stworzyć jedynie wówczas gdy zaprosiłem Roberta de Niro na otwarcie Gazety Poznańskiej - wtedy też Poznań żył obecnością gwiazdy światowego formatu.

Wasza przyjaźń trwa do dzisiaj?

Absolutnie tak. Jeśli gdziekolwiek widzę się z Borgiem, czy w Paryżu, czy na Wimbledonie, to jest to jedyny tenisista, z którym ściskamy się dziesięć minut. Obojętnie z kim by nie rozmawiał, gdy mnie zauważy to on biegnie do mnie, ja do niego, by tylko się przywitać. Po prostu, taki duch początków naszej znajomości, kiedy on mi pomagał jak przebijałem się w trudnych czasach.

Bardzo ciekawe jest to jak opisuje pan Szweda. W filmie o pamiętnym finale Wimbledonu pomiędzy Borgiem a McEnroe, pokazano go jako wyrachowanego sportowca, określanego mianem maszyny...

Określili go górą lodową. Bardzo niesprawiedliwie, zupełnie nietrafione porównania. Byłem na premierze tego filmu i poproszono mnie o komentarz. Powiedziałem, że wspaniale oddano fizjonomie i sposób mówienia. Aktor, Sverrir Gudnason, w genialny sposób naśladuje Szweda. Natomiast scenarzyści zestawili w filmie wybuchowy temperament McEnroe oraz ten chłód i opanowanie Borga. Jednak on zupełnie taki nie był! Borg był spokojny, ale do tego był zawsze uśmiechnięty, pozytywny, i bardzo ciepły, Oddany innej osobie, od niego biła wręcz papieska dobroć, a nie jakieś wyrachowanie czy zimno. Dlatego chciałbym to poznańskim czytelnikom sprostować.

Zainteresowanie tamtym spotkaniem w Arenie było ogromne. Po tym jak Borg ogłosił, że ma kontuzje i nie będzie mógł zagrać pojawiły się jakieś obawy, bo chętnych na zobaczenie Szweda było mnóstwo?

Kolejki były takie same, bo ludzie też kochali Toma Okkera, z którym w tamtym roku wygrałem drugie Mistrzostwo Świata WCT, o którym teraz się nie mówi, ale wtedy było to ważniejsze od turniejów ATP. Okker był w Poznaniu znany, szanowany i lubiany. Niesamowite jest to, że też na ostatnią chwilę dowiedział się i przyleciał. Poza tym Borg był obecny, a wszyscy mogli zobaczyć na własne oczy jego charakterystyczną sylwetkę. Podpisał tysiące autografów, odbijał piłkę z dziećmi, udzielał wywiadów, w tym Bohdanowi Tomaszewskiemu, był dwa dni z Poznaniakami. Bardzo ważną postacią jeśli chodzi o wizytę Borga, był też późniejszy prezydent Miasta Andrzej Wituski, który nie tylko kochał muzykę, ale też tenis. Dodatkową atrakcją była nowo powstała, piękna Hala Arena.

Na koniec, dla młodych pokoleń poznaniaków, proszę opowiedzieć o największych korzyściach uprawiania tej dyscypliny.

Choćby dlatego, że był tu taki chłopak, który odbijał piłeczkę o ścianę, kiedy zbytnio nie było warunków do gry, nie było hali tenisowej, nie było kortów. Teraz Poznań ma piękne obiekty - Poznański AZS, Olimpia na Golęcinie i wiele innych obiektów tenisowych, które powstały w mieście i okolicach. Tenis ponadto wychowuje, uczy dyscypliny, rozwija nie tylko mięśnie, ale też umysł, bo podczas gry trzeba myśleć. Jest też pewna moda w tenisie, to jest bardzo ciekawe, dużą wagę przykłada się do higieny i wyglądu. Dla młodych ludzi to znakomita okazja do ucieczki od komputera i laptopa, by spędzić wspaniały czas na świeżym powietrzu. Zimą z kolei można skorzystać z hal tenisowych. Jak mawiał mój ojciec "tenis jest na całe życie dla wszystkich, ponieważ tyczkarz swojego atrybutu wszędzie nie zabierze, a rakietę można spakować do torby i podróżować razem z nią i grać w różnych miejscach.".

W tym roku odbyła się 42. edycja turnieju Grand Prix Wojciecha Fibaka.

Mój ojciec zapoczątkował ten turniej i trwa już 42 lata, nie ma żadnej innej imprezy w Poznaniu o takim stażu. Ponadto w 1992 roku zdołałem sprowadzić do Poznania pierwszy w Polsce, zawodowy turniej kategorii ATP Challenger. Do dzisiaj ten turniej odbywa się na poznańskim Golęcinie, teraz pod nazwą Poznań Open. Dziękuję Miastu za wsparcie przy organizacji tych wydarzeń.

Rozmawiał Janusz Krenc

  • Wojciech Fibak, rodowity Poznaniak, wybitny polski tenisista - zwycięzca 15 turniejów singlowych (34 finały) i 52 turniejów deblowych (85 finałów) rangi ATP, oraz Australian Open w grze podwójnej w 1978 roku.