Kultura w Poznaniu

Opinie

opublikowano:

Nikt nie nauczył się tekstu

Nauczyliśmy się myśleć, że przedstawienia, w których występują dzieci, zarezerwowane są głównie dla odbiorców w ich wieku, więc dystansujemy się do tej sfery teatru. Agnieszka Jakimiak, Mateusz Atman i Aneta Groszyńska postanowili przełamać barierę dzielącą sztukę na dziecięcą i dorosłą. "Władca much" jest spektaklem, w którym zarówno najmłodsi, jak i nieco starsi odbiorcy, przyglądali się dziecięcej twórczej ekspresji kierowanej przez doświadczonych reżyserów.

. - grafika artykułu
fot. materiały Sceny Roboczej

Spektakl rozpoczyna się filmową prezentacją poszczególnych bohaterów. Chcąc wziąć udział w castingu do przedstawienia, każdy z chłopców musiał przygotować filmik, na którym opowiada o sobie. W ten sposób widzowie poznali dzieci, które przez następną godzinę interpretowały dzieło Williama Goldinga. Zgodnie z treścią powieści, grupa rozbitków - wyłącznie chłopcy - trafia na bezludną wyspę. Pozostawieni bez opieki, zmuszeni zostają do samodzielnej walki o życie i stworzenie języka, który pozwoli im na współpracę. W spektaklu interpretacja "Władcy much" potraktowana została bardzo swobodnie. Fabuła jest jedynie pretekstem do poruszenia kwestii związanych z władzą, poszukiwaniem własnego głosu i niezależnością.

Niezwykle skromną scenografię spektaklu tworzą głównie śmieci rozrzucone po całej scenie. Odpadki po chipsach, popcornie, ciastkach są nie tylko przedmiotami pozostawionymi na podłodze, ale też wymownym symbolem nieporządku. Chaos i bałagan zdominowały ład i czystość. W tej przestrzeni rozpoczyna się pierwsza część przedstawienia, za którą odpowiadał Mateusz Atman. Jego fragment to koncert plastikowych butelek, bębnów i przekleństw. Chłopcy wykrzykują hasła, które niekiedy przypominają postulaty. Atman najmocniej z całej trójki twórców skupił się na rewolucyjnym potencjale drzemiącym w dziecięcej witalności. Temperament i buta w chłopięcym wielogłosie są afirmacją niezgody na ograniczenia i zasady. W tej bojowej atmosferze omawiają najistotniejsze kwestie i zdarzenia z powieści Goldinga. Scenariusz, który - jak zakładam - powstał na skutek burzy mózgów i skojarzeń wysnutych podczas prób, jest książka napisaną od nowa, w oparciu o potrzeby oraz wizje chłopców. Siła spektaklu tkwi w przełożeniu powieści na dzisiejsze realia. Chłopcy opowiadają o szkole, graniu na komputerze, odnoszą się do obecnych wydarzeń społecznych i politycznych. Bezludna, tropikalna wyspa zostaje zastąpiona odpadami plastiku, papieru i resztek jedzenia.

Druga część spektaklu najbardziej ze wszystkich przypomina happening uwolniony spod ograniczeń scenariusza. Głośni, chaotyczni, rozbiegani chłopcy całkowicie zdominowali próbującą poskromić ich energię prowadzącą - Anetę Groszyńską. Zlekceważona, zakrzykiwana reżyserka została pozbawiona autorytetu. Obklejenie jej żółtą taśmą to triumf dziecięcej niefrasobliwości nad ładem dorosłości. Na ścianach pojawiają się hasła przypominające uwagi ze szkolnych zeszytów: "Piotrek przeklina", "Kuba ciągnie kolegę po podłodze", "Nikt nie nauczył się tekstu". Słowa te nie mają jednak żadnej mocy, bledną w ferworze energii i krzyków. Fragment ten w bardzo prosty, dosłowny sposób ukazuje miałkość ograniczeń wobec niczym nie skrępowanej witalności. Przejęcie władzy stało się pretekstem do rozwinięcia tej kwestii panowania. Na ścianach wyświetlane są filmiki, na których chłopcy przedstawiają swój program wyborczy w walce o przywództwo na wyspie. Fragment ten ukazuje odmienność ich potrzeb i różnice w charakterach.

W tym miejscu warto wspomnieć, że na celowniku dziecięcego nieskrępowania i ciekawości znaleźli się także widzowie. Jeden z chłopców zachęcał wybranych do udzielenia odpowiedzi na personalne lub skomplikowane pytania.

Trzecia i zarazem ostatnia część spektaklu zatytułowana "Ciemność i gwiazdy" powstała pod opieką reżyserską Agnieszki Jakimiak. Zapewne przez swoje zamiłowania do tworzenia form dramaturgicznych, reżyserka najwięcej uwagi poświęciła przyglądaniu się konstrukcji psychicznej bohaterów scenicznych. Jej fragment najwnikliwiej zgłębiał tożsamość chłopców, którzy zachęcani do wypowiedzi na różne tematy, przedstawiali własne punkty widzenia. Nagrane wcześniej wypowiedzi w połączeniu z melodią katarynki stały się trzonem inscenizacyjnym trzeciej części. Na obu ścianach pojawiał się dosłowny zapis ich wypowiedzi. Swobodny przepływ myśli, niekoniecznie idący w parze z logiczną konstrukcją gramatyczną, nie został poddany edytorskiej korekcie. W ten sposób podkreślono autentyzm i spontaniczność wypowiadanych przez chłopców opinii. Zdradzali swoje punkty widzenia na temat polityki, rozważali autorytet władzy, filozofowali na temat natury zła oraz kondycji człowieka. Pod przykrywką zasłyszanych opinii, układanką faktów i strzępkami wiedzy, skrywała się głęboka refleksyjność chłopców. Można też było wyczuć rysy tworzących się dopiero światopoglądów. Choć każdy wypowiadał się we własnym imieniu, w kilku kwestiach byli ze sobą zgodni np. w sprawie widma wojny ciążącego nad Polską czy świadomości skomplikowania ludzkiej natury.

Między wierszami dało się wyczuć patriotyczną wręcz chęć troski o własne otoczenie, choć niepodpartą potrzebą militarnej gotowości. U Jakimiak słowo zdominowało przestrzeń sceniczną. Z ciemności wydobywał się jedynie blask kolorowych latarek, którymi chłopcy oświetlali własne i cudze twarze. Ten najspokojniejszy i refleksyjny fragment spektaklu, który wieńczył "Władcę much" przypominał przyciszone rozmowy pod rozgwieżdżonym niebem, kiedy aura nocy zachęca do nieskrępowanych rozmyślań. Jeśli ryzykować wartościowaniem poszczególnych części spektaklu, to ten ostatni zapadł mi w pamięć najbardziej.

Trudno jednak nie zadać pytania, które ciśnie się na usta od początku przedstawienia. W powieści Goldinga nie ma dziewcząt, jednak dlaczego w spektaklu, który swobodnie traktuje nawiązania do tekstu, tak dobitnie zlekceważono głos przeciwnej płci? Powstrzymam się od spekulacji na temat tego niedomówienia, jednak nie mogę oprzeć się wrażeniu, że choćby sugestia wyjaśnienia tej kwestii, powinna zostać w przedstawieniu zawarta. Nie podejmując tematu twórcy przedstawienia wystawiają siebie oraz chłopców grających w spektaklu na dość ryzykowne komentarze, których z łatwością dałoby się uniknąć, zabierając głos.

Pracując nad projektem, twórcy podkreślali nastawienie na współpracę z chłopcami. Brak ścisłego ograniczenia scenariuszem oraz luźne potraktowanie tekstu bazowego, jakim jest powieść Goldinga, nadały przedstawieniu szczerej, dziecięcej energii. Chłopcy nie wcielali się w role bohaterów książkowych, a fabuła i postaci powieści stawały się tu pretekstem do mówienia o sobie. Przedstawiały się własnymi imionami, mówiły o swoich zainteresowaniach, ukazywały podwaliny rodzących się światopoglądów.

Autentyzm przedstawienia jest niewątpliwie jego największym atutem. Próba wyciągnięcia precyzyjnych wniosków na temat "chłopieństwa" zdaje się więc pomysłem zbyt karkołomnym, dosadnym, jeśli nie wręcz - przesadnie dorosłym. Poddawanie dzieci analizie na podstawie ich swobodnej szczerości wydaje się cynicznym zabiegiem. Afirmacja dzieciństwa to przyznanie mu prawa do sprzeciwu niewymagającego artykulacji, sensu czy konsekwencji. "Nie chcę, bo nie" okazuje się wystarczająco wymownym komunikatem.

Julia Niedziejko

  • "Władca much" Williama Goldinga
  • reżyseria: Mateusz Atman, Aneta Groszyńska, Agnieszka Jakimiak
  • Scena Robocza
  • premiera: 14 i 15.12

© Wydawnictwo Miejskie Posnania 2018