Plany były inne, ale po przyjrzeniu się dokładnym lokalnym mapą, Sebastian zdecydował się na podróż przez Serbię, zamiast Rumunii. Z Suboticy przy granicy węgierskiej wyruszył w kierunku Novego Sadu. - Temperatura z każdym dniem jest coraz wyższa. Dziś podczas jazdy, doszła do rekordowych 34°C w cieniu. Gdy się stoi w miejscu, to już jest nie do wytrzymania, natomiast na rowerze pęd powietrza skutecznie obniża odczuwalną temperaturę. Niestety, szybka jazda nie zapobiega oparzeniom, w związku z czym dziś po raz pierwszy nakładam solidną warstwę kremu z filtrem +50, na te części ciała, które najbardziej są narażone na działanie promieni słonecznych - wspomina na swoim blogu disfrutanci.pl ten odcinek.
Następnym etapem miał być Belgrad, podróż toczyła się zgodnie z tym zamiarem aż do Novego Sadu. Tam podczas postoju poznański rowerzysta spotkał Polaków podróżujących samochodem po Bałkanach. - Pokrótce mówię im skąd się wziąłem z rowerem w Novym Sadzie. Robimy sobie pamiątkowe zdjęcie, po czym otrzymuję propozycję, abym usiadł z nimi na piwko i dokładniej opowiedział o mojej zwariowanej wyprawie rowerowej. W tym samym momencie, mimo później pory, coś mi podpowiada, że to całkiem dobry pomysł!- wspomina wesoło Niemeczek. Na ten dzień podróż była więc zakończona.
Etap kolejny wiódł za to tak jak to miało być wcześnie, do stolicy państwa - Belgradu. Nieplanowany pobyt w Novym Sadzie okazał się dobrym pomysłem, bo: - dalsza droga do Belgradu częściowo wiedzie przez góry. Może nie są wysokie, ale kilkunastokilometrowe podjazdy z prędkością 8 km/h przy 34 stopniowym upale, wypruwają ze mnie ostatnie siły. W życiu nie dałbym rady dojechać wczoraj w nocy do Belgradu! Musiałbym rozbić gdzieś na tym pustkowiu mój awaryjny namiot i przeczekać do rana! - wspomina ten odcinek. Po kąpieli w napotkanym basenie dociera do Belgradu. - Belgrad robi wrażenie! To prawie 2-milionowe miasto jest położone na sporym wzniesieniu, u podnóża którego majestatycznie przepływają dwie rzeki: Dunaj i Sawa. Rzeki te, na wysokości kamiennej twierdzy z czasów Imperium Osmańskiego, łączą się w jeden potężny żywioł i płyną dalej, wyznaczając granice pomiędzy Serbią, Rumunią i Bułgarią, by w końcu powoli zniknąć w wodach Morza Czarnego - pisze na blogu.
W mieście Sebastian Niemeczek zatrzymuje się na dzień odpoczynku i zwiedzenie tego niezwykłego ośrodka. Po regeneracji sił czas na następny odcinek, miasto Nisz. Do przejechania było 240 km. - Upał nieco odpuścił. Zrobiło się pochmurno, duszno i parno. W powietrzu czuć, że zanosi się na gwałtowną zmianę pogody. Mocny, ale na szczęście tylko przelotny deszcz łapie mnie dopiero na kilka kilometrów przez Niszem - opisuje ten etap Niemeczek. Po przyjechaniu zamieszkał w hostelu z widokiem na... bloki z wielkiej płyty. Miejsce było przyjemne, zwłaszcza jak się jest jedynym gościem. (jg)