17 koncertów, 3 przepiękne lokalizacje koncertowe, wiele wydarzeń towarzyszących, takich jak prelekcję, warsztaty czy zajęcia z jogi na trawie. Ethno Port nie kombinował w związku ze swoimi osiemnastymi urodzinami. Postawił na te elementy, które od lat sprawiają, że na koniec festiwalu publiczność w kuluarowych rozmowach dopytuje o termin kolejnej edycji.
Koncert otwarcia to zawsze wyjątkowe wydarzenie. Sala Wielka w CK Zamek wypełnia się festiwalowiczami spragnionymi kolejnych wyjątkowych doświadczeń. Wchodząc do Zamku, ekspresowo odebrałem opaskę w łatwo widocznym i przygotowanym do tego punkcie info. Stojąca w holu wystawa zdjęć instrumentów, które przez te wszystkie lata pojawiły się na Ethno Porcie, sprawiła, że szybko poczułem klimat tego co czeka na mnie przez najbliższe cztery dni.
Po raz pierwszy w historii festiwalu mieliśmy do czynienia z podwójnym koncertem otwarcia. Za pierwszą część odpowiadał francuski projekt muzyczny 8 Pipers for Philip Glass. Zaczęło się od wyjątkowego oświetlenia w postaci stojących pionowo słupów świetlnych. W pierwszej części swojego występu czterech muzyków chodziło między owymi słupami, grając na dudach, które nie musiały być nawet nagłaśnianie! Nie tylko to zaskoczyło publiczność. W drugiej części koncertu do dudziarzy dołączyła sekcja dęta, rozstawiona po całej Sali Wielkiej, również doświetlona przez wspomniane wcześniej"słupy światła. Cała ósemka spotkała się na scenie, by dalej prezentować twórczość inspirowaną postacią Philipa Glassa.
Druga część koncertu otwarcia była już zgoła inna. Scenę przejął polski zespół Vołosi i tak, jak było nam zapowiadane przez organizatorów - rozbudzili emocje publiczności. Vołosi to istny fenomen w łączeniu tradycji ze współczesnością. Grają tylko na instrumentach smyczkowych i aż trudno sobie wyobrazić, jak za pomocą tych instrumentów można przekazać inspirację takimi gatunkami jak rock czy punk, do tego połączyć to z muzyką filmową i jazzem, a na koniec doprawić ambientem! Zespół pokazał, że zagranie niemal tysiąca koncertów przez 15 lat działalności to nie jest przypadek.
Jak każdy uczestnik jakiegokolwiek festiwalu chciałbym wziąć udział w każdym wydarzeniu. Fizycznie jest to jednak niemożliwe, choć bliskość poszczególnych lokalizacji jest naprawdę ogromnym atutem Ethno Portu. Gdy jeden koncert kończy się w Sali Wielkiej CK Zamek, to spokojnie zdążymy na kolejny, który odbywa się na wyjątkowo pięknie usytuowanej scenie w Parku im. Adama Mickiewicza. Gdy tam już wybrzmią ostatnie dźwięki, wystarczy, że przejdziemy przez ulicę i jesteśmy na Dziedzińcu Zamkowym. Kulturalne epicentrum świata w samym sercu stolicy Wielkopolski!
Piątkowe, wieczorne koncerty nie pozwalały pozostać w bezruchu. Na popołudniowym występie Nilzy Costy, a więc brazylijskiej artystki, która miesza tradycyjne brzmienia Ameryki Południowej z afrykańskimi rytmami, jazzem, a nawet soulem, można było jeszcze w spokoju kontemplować muzykę. Za to po zachodzie słońca w Parku im. Adama Mickiewicza rozbrzmiało prawdziwie dzikie, afro-futurystyczne brzmienie z Demokratycznej Republiki Konga, które nie dało pozostać w miejscu. Fulu Miziki porwał do tańca tłumy zgromadzone pod sceną. Publiczności raczej nie przeszkadzały w tym kłopoty techniczne - lekkie sprzęganie mikrofonów czy nie do końca równy poziom nagłośnienia. Będę bronił ekipy technicznej, ponieważ wyobrażam sobie, jak trudno nagłośnić sprzęt, na którym gra Fulu Miziki. Są to własnoręcznie wykonane instrumenty, które pochodzą z recyklingu. Na scenie mieliśmy więc plastikowe rury PCV, butelki, puszki czy metalowe sztućce. Sam zespół stworzył mieszankę funku, punku i afrykańskich brzmień, które porwały do tańca nawet takiego opornego co do tej formy aktywności człowieka jak ja.
I co najciekawsze - nie był to ostatni koncert, który (ku mojemu własnemu zaskoczeniu) sprawił, że tańczyłem i "bujałem" się pod sceną w rytm muzyki. Drugi dzień skończyliśmy na Dziedzińcu Zamkowym. Kilka minut po godzinie 22 na scenę wyszedł duet Oh Voyage - elektroniczna muzyka, z mocnym beat'em połączona z tradycyjnymi instrumentami z bliskiego wschodu. Poza syntezatorami i gitarą elektryczną mogliśmy usłyszeć dźwięki tradycyjnej gitary z tamtych regionów świata. Ud (al-ud), gdyż o tym instrumencie mowa, świetnie komponował się z elektronicznym downtempem prezentowanym przez Oh Voyage. Podczas tego koncertu po raz kolejny przekonałem się, jak wielopokoleniowym festiwalem jest Ethno Port. Muzyka adresowana raczej do osób spędzających nocne imprezy w klubach porywała do tańca osoby starsze, które chętnie wchodziły w interakcje z muzykami. A ci ostatni pokazali, jak mocnym akcentem można skończyć kolejny, festiwalowy dzień!
Festiwalowa sobota miała zacząć się od "jesiennego uderzenia". I bynajmniej nie mówię tu o pogodzie, która od trzeciego dnia Ethno Portu faktycznie zaczęła sprawiać kłopoty organizatorom. Mowa o koncercie zespołu Hańba!, który przyjechał do Poznania ze swoim najnowszym materiałem. Hańba! zawsze sięgała do przedwojennych tradycji, a tym razem, na zaproszenie festiwalu Warszawska Jesień, muzycy stworzyli dziesięć zupełnie nowych utworów, mówiących o współczesności. Zespół nie zatracił jednak tego, co publiczność mogła doświadczyć w Parku im. Adama Mickiewicza - energii wypływającej z mieszanki punka granego na folkowych instrumentach.
Chwilę później byliśmy już na zupełnie innej szerokości geograficznej. Ánnámáret, która swój koncert zagrała w Sali Wielkiej CK Zamek, to artystka pochodząca z Finlandii. Należy do ludu Saami, a więc rdzennych mieszkańców Arktyki. Ludy te od pokoleń przekazywały sobie tradycję joiku - śpiewu stanowiącego niesamowicie ważny element tożsamości Saamów. Joiki opowiadają o ich życiu, problemach przed jakimi stoją, nawiązują do miłości, bóstw oraz burzliwej historii ludu. Ánnámáret zaserwowała joik, który wymykał się klasycznym ramom, zaprezentowany zupełnie na świeżo, gdzie żywe instrumenty mieszają się z elektronicznymi samplami. Wszystko z szacunkiem do swoich korzeni, o których Ánnámáret opowiadała ze sceny. W połączeniu z wizualizacjami ten koncert stanowił dla mnie jeden z najjaśniejszych punktów tegorocznego Ethno Portu.
Sobotni wieczór jak co roku został zarezerwowany dla bardziej tanecznych klimatów. Park im. Adama Mickiewicza znowu wypełnił się festiwalową publicznością, która przyszła wybawić się przy włoskim zespole Mascarimiri. To muzyka rodem z południa Europy, w której tradycyjne bębny tamburreddhu zostały podmienione na mocny, elektroniczny beat, a tarantolato, czyli dawny rytuał transu - spotka się z punkową mandoliną i elektro. Lejący się z nieba deszcz nie przeszkadzał absolutnie nikomu, a wręcz dodał całości uroku.
Wątpię, żeby po występie Mascarimiri komukolwiek było chłodno. Organizatorzy zadbali jednak o komfort uczestników - przed ostatnim koncertem każdy, zupełnie za darmo, otrzymał miskę ciepłego makaronu. Przemiły gest, który dodał energii przed eksplozją, która miała zaraz nastąpić. Banda Comunale to zespół wyłamujący się wszelkim schematom. Powstał w Dreźnie, tworzą go imigranci, a na scenie wystąpiło ponad dziesięć osób grających na instrumentach dętych, gitarze elektrycznej, perkusji czy basie. Wszystko zainicjowane zostało w kontrze do fali ksenofobii i marszów PEGIDA w Saksoni [demonstracje przeciwko islamizacji organizowane w Dreźnie, przyp. red.]. Pozytywna energia z dobrym przekazem, która doprowadziła do tego, że cały Dziedziniec Zamkowy wypełniły taniec i uśmiech.
Niedziela, a więc ostatni dzień festiwalowy, stał pod znakiem ulew i znacznie niższej temperatury. Sprawiło to, że na Ethno Port trafiłem dopiero wieczorem, ale byłbym na siebie niesamowicie zły, gdybym odpuścił. Zacząłem tam, gdzie dzień wcześniej skończyłem, a więc na Dziedzińcu Zamkowym. To tam występował zespół Daj Ognia, który zahipnotyzował publikę mieszanką muzycznych tradycji Europy Środkowej i Północnej. To, co działo się na scenie, było prawdziwym spektaklem, z którego wypływała pierwotna energia zabierająca słuchacza w prawdziwą podróż w czasie.
Ostatnim plenerowym koncertem osiemnastej edycji Ethno Portu był występ japońskiej grupy Mitsune. Po raz kolejny tradycyjne brzmienia kraju, z którego pochodzi zespół, zostały zaprezentowane w odświeżonej formie. Mitsune mieszali tradycyjne dźwięki japońskiej lutni shamisen z funkowymi czy mocno psychodelicznymi klimatami. Podczas ostatniego utworu część artystów zeszła ze sceny i między publicznością zaprezentowała tradycyjny, japoński taniec, a festiwalowicze po raz kolejny mogli przenieść się o kilka tysięcy kilometrów, wchłaniając tak odległą i inną od naszej kulturę.
Po energetycznym strzale prosto od Mitsune nadszedł czas na ostatni koncert Ethno Portu. Poprzedzony został wieloma podziękowaniami dla ekipy technicznej, wolontariuszy czy pracowników CK Zamek. Gdy część formalna została zakończona, na scenę w Dziedzińcu Zamkowym wyszedł Ali Doğan Gönültaş z zespołem i przeniósł mnie do Anatolii. Zaprezentowany album "Kiğı", owoc wieloletnich badań i rozmów ze starszyzną, to hołd dla tureckich mniejszości - Kurdów, Ormian, Alevitów. Piękne dźwięki tembûru zwiastowały zakończenie festiwalu.
Był to drugi Ethno Port w moim życiu. W prywatnej rozmowie dyrektorka Festiwalu, Bożena Szota, powiedziała do mnie: - Cieszę się, że odnalazłeś swoje miejsce na Ethno Porcie! Prawda jest taka, że ja go nawet nie musiałem szukać. Ono czekało tam na mnie cierpliwie i podobną gwarancję mogę mieć dla Was. Miejsca w tym muzycznym kręgu czekają. Do zobaczenia za rok!
Szymon Liedtke
- Ethno Port
- CK Zamek / Park im. Adama Mickiewicza
- 6-8.06
© Wydawnictwo Miejskie Posnania 2025
Zobacz także
Zobacz również

Kultura na weekend

Odzyskana historia jeziora Rusałka

W Scenie Roboczej
