grafika z logotypem Biuletynu Miejskiego

Biuletyn Miejski

"Biała" emigracja

Przed wojną mieszkało ich w Poznaniu kilkuset, tworzyli barwną grupę byłych carskich oficerów i drobnych ziemian. Łączyła ich wiara prawosławna - i strach przed Sowietami. Obawa jak najbardziej uzasadniona.

Pomnik żołnierzy rosyjskich na stokach poznańskieg Cytadeli, fot. Mateusz Malinowski - grafika artykułu
Pomnik żołnierzy rosyjskich na stokach poznańskieg Cytadeli, fot. Mateusz Malinowski

Na stokach poznańskiej Cytadeli znaleźć można pomnik postawiony przez Stowarzyszenie Rosjan w Poznaniu w 1930 roku wg projektu P.B. Bąkiewicza-Szczukowskiego. Okryta kirem urna na betonowym cokole upamiętnia żołnierzy armii rosyjskiej, poległych i zmarłych w latach 1914-1918. Informuje o tym inskrypcja w dwóch językach: polskim i rosyjskim.

Pomnik przypomina jednak również o fundatorach - licznej grupie politycznych emigrantów, którzy u zarania II RP zamieszkali nad Wartą. W okresie międzywojennym społeczność białych Rosjan w Poznaniu liczyła nawet kilkaset osób. W naszym mieście osiedli wraz z rodzinami byli żołnierze lub oficerowie dawnej carskiej armii, którzy po rewolucji znaleźli tu bezpieczne schronienie. Oprócz Rosjan osiedlili się tu również Gruzini - kilku z nich służyło w polskiej armii lub pracowało np. w Cegielskim. Białogwardzistą był np. kapitan Józef Zautaszwili, oficer zawodowy Wojska Polskiego (służył w 17. pułku artylerii lekkiej w Gnieźnie), który ożenił się z Polką. Po wojnie był m.in. wykładowcą w szkole artylerii w Toruniu, a jego syn Irakli - zdolnym konstruktorem w Cegielskim, autorem ok. 20 patentów. 

Od stajni do cerkwi

Społeczność białych Rosjan musiała być wpływowa, skoro wystarała się o pozwolenie na powstanie prawosławnej cerkwi pod wezwaniem św. Mikołaja, która stoi przy ul. Marcelińskiej. Budowla ma ciekawą historię, jakże charakterystyczną dla czasów przejściowych, jakimi okazało się dwudziestolecie międzywojenne. Postawiona została już na początku XX wieku przez Niemców, początkowo jako drewniana stajnia w koszarach pułku niemieckiej kawalerii. W początkach lat 20. ub. wieku zainteresowali się nią byli oficerowie carskiej armii, przebywający w Poznaniu na prawach azylu. Zabiegali, by przebudować stajnię na świątynię, i w końcu osiągnęli swój cel. 13 kwietnia 1924 roku budowla została konsekrowana i przez cały okres II Rzeczpospolitej służyła jako cerkiew garnizonowa dla żołnierzy wyznania prawosławnego. 

Obecny wygląd cerkiew zawdzięcza przebudowie z początku lat 80. ub. wieku, kiedy drewniane ściany świątyni obmurowano. We wnętrzu można podziwiać ikonostas z XVIII wieku. W 2013 roku arcybiskup Szymon poświęcił pięć nowych dzwonów, odlanych z okazji jubileuszu 90-lecia parafii prawosławnej w Poznaniu.

Przypadek Ławrentjewa

W Wojsku Polskim służył m.in. Wacław Wasilij Ławrentjew, sierżant w 58. pułku piechoty i członek organizacji "Biali Rosjanie". Urodził się w 1899 roku w Tambowie w Rosji. Po rewolucji październikowej osiedlił się w Polsce. Był podoficerem kontraktowym w 58. pułku piechoty. We wrześniu walczył jako żołnierz Armii "Poznań". Po powrocie do Poznania uzyskał status bezpaństwowca. W 1942 roku przyjął pseudonim "Aleksander" i założył grupę wywiadowczą S-VII, która działała jako część Ekspozytury Wywiadu Komendy Głównej AK "Stragan". S-VII zbierała informacje od Polaków zatrudnionych w niemieckich zakładach zbrojeniowych na terenie Poznania - przede wszystkim w Deutsche Waffen- und Munitionsfabrik (w Cegielskim). Łączność z Warszawą zapewniała kurierka Zofia Rapp ("Marie Springer"). W swojej działalności wywiadowczej Ławrentjew zachowywał się brawurowo - poruszał się często w mundurze oficera Wehrmachtu lub policji. Dzięki informacjom od S-VII alianci zbombardowali cele wojskowe w Poznaniu w kwietniu i maju 1944 roku.

Ławrentjew nie doczekał końca wojny. W wyniku wsypy w organizacji został aresztowany 22 października 1943 roku z ośmioma najbliższymi współpracownikami. W śledztwie niczego jednak nie ujawnił. Niemieccy naziści skazali go na śmierć, został stracony 12 czerwca 1944 roku na gilotynie w więzieniu Brandenburg/Havel-Görden.

Przypadek Borszczowa

W kwietniu 2004 roku przyjechał do Poznania starszy, siwy mężczyzna z bródką. Światosław Borszczow szukał informacji o swoim ojcu Pawle, który przed II wojną osiadł pod Poznaniem - i tak trafił do mnie, wówczas dziennikarza "Gazety Wyborczej".

Dowiedziałem się wtedy, że Paweł Borszczow był oficerem armii carskiej. Wraz z bratem szkolił się w dowodzeniu pociągami pancernymi. Kiedy wybuchła I wojna światowa, Borszczow został bohaterem: gdy na odcinku frontu wschodniego Niemcy zrzucili trujący gaz, dzięki przytomności umysłu uratował cały batalion. Za ten wyczyn Paweł Borszczow został odznaczony Krzyżem z gwiazdą i wstęgą św. Jerzego.

Po wybuchu rewolucji Paweł Borszczow znalazł się w "białej armii" - zbrojnych oddziałach dowodzonych przez carskich generałów. Potem ścigało go NKWD, ale udało mu się uciec. Dotarł do Polski i osiedlił się właśnie w Poznaniu. Tu podjął pracę w zakładach Cegielskiego, przy budowie parowozów. I tu przyszedł na świat jego syn Światosław.

Paweł Borszczow należał do stowarzyszenia uchodźców rosyjskich - pomagał im, bo jako pracownikowi Cegielskiego wiodło mu się przyzwoicie. Na początku 1945 roku Borszczowowie mieszkali w Łęczycy pod Luboniem, w jednym z domów przy drodze Kątnik - Wiry. Byli świadkami zatrzymania przez Rosjan niemieckiego pociągu ewakuacyjnego na wysokości Łęczycy. 

W lecie 1945 roku pod dom Borszczowów zajechało pięć ciężarówek NKWD. "Dowódca przedstawił się jako major Czorny. Splądrowali cały dom, zabrali, co się dało. Major szukał »kontrrewulucjonisty« Pawła Borszczowa - wspominał syn Światosław. - Ojciec pracował wtedy w fabryce mączki ziemniaczanej w Luboniu. Major zagroził, że jak ojciec nie przyjdzie, to nas wszystkich rozstrzela lub wywiezie na Sybir". Choć syn ostrzegł Borszczowa, że w domu są enkawudziści, ten zdecydował się oddać w ich ręce. W ten sposób ocalił rodzinę. "Początkowo więzili go w Poznaniu - opowiadał mi Światosław. - Raz się z nim widzieliśmy. Powiedział wtedy matce, że złożono mu propozycję: jeśli zostanie agentem NKWD, odzyska wolność. Odmówił. Zawieziono go do Moskwy na Łubiankę i skazano na 10 lat łagrów »za zdradę ojczyzny«. W 1947 roku zmarł w obozie na Syberii, w republice Komi".

Zemsta po latach

Nie wiadomo, kto wydał Pawła Borszczowa NKWD. Niewykluczone, że w stowarzyszeniu uchodźców rosyjskich w Poznaniu działał sowiecki agent. Historia ta pokazuje, że nawet mimo pozorów wyrwania się "białej emigracji" spod kurateli sowieckiej służby specjalne ZSRR świetnie orientowały się, kto i gdzie przebywa na emigracji - w stosownym momencie potrafiły doskonale wykorzystać te informacje.

Piotr Bojarski

 © Wydawnictwo Miejskie Posnania 2019