Poznań stał się pięknym miastem
(...)
Jak doszło do tego, że znalazł się Pan na listach wyborczych? Czy wcześniej działał Pan na polu społecznym lub politycznym?
Zacznę tę historię od lat 60. ubiegłego stulecia. Często spędzałem wakacje letnie, a czasami zimowe we wsi Ujazdek niedaleko Grodziska Wielkopolskiego, w gospodarstwie najbliższego kuzyna mojego Ojca, Zdzisława Manieckiego. Moje obie babcie już nie żyły. Matka mojej Mamy, Maria, zginęła podczas pierwszego niemieckiego nalotu na Poznań 1 września 1939 roku. Matka mojego Ojca, Kazimiera, dwa tygodnie po moim narodzeniu. Dla mnie, małego chłopca, rolę babci pełniła "babcia" Helena, bratowa mojej babci Kazimiery, matka Zdzisława, mieszkająca aż do śmierci z jego rodziną. Helena była siostrą Władysława Kontrowicza, jednego z najbliższych współpracowników Cyryla Ratajskiego. Spędzałem z nią wówczas wiele czasu. Była dla mnie niezwykłą osobą, ciepłą i mądrą. Lubiłem słuchać jej opowieści, głównie o czasach młodości, ale również tych o jej bracie Władysławie, z którego była bardzo dumna. Z perspektywy minionego czasu sądzę, że były to jedne z pierwszych inspiracji, które wiele lat później sprawiły, że zaangażowałem się w służbę publiczną. W 1980 roku, po zakończeniu strajków sierpniowych, jako student piątego roku Wydziału Elektrycznego Politechniki Poznańskiej współorganizowałem Niezależne Zrzeszenie Studentów w Poznaniu. Byłem przewodniczącym NZS na Politechnice Poznańskiej i wiceprzewodniczącym Komisji Koordynacyjnej NZS poznańskich uczelni, której przewodniczył wówczas Mirosław Augustyn. Moja przygoda z NZS-em skończyła się w marcu 1981 roku, kiedy podjąłem pracę w nieistniejącej dzisiaj fabryce WFME "Wiefamel" przy ul. Kościelnej. Włączyłem się wówczas w działalność NSZZ "Solidarność". W grudniu 1981 roku zostałem zwolniony dyscyplinarnie z pracy pod zarzutem niepodporządkowania się dekretowi o stanie wojennym. Lata 80. to działalność w zdelegalizowanej Solidarności w ZBSE "Elbud", gdzie pozwolono mi podjąć pracę po złagodzeniu rygorów stanu wojennego. W 1986 roku rozpocząłem pracę "na swoim", a w 1989 roku, tuż po Okrągłym Stole, włączyłem się jako wolontariusz w działalność Komitetu Obywatelskiego "Solidarność", wspierając kandydatów KO w kampanii wyborczej do Sejmu i Senatu. Następny etap to przygotowania do wyborów samorządowych. Jako członek ścisłego, siedmioosobowego kierownictwa Komitetu Obywatelskiego ówczesnego województwa poznańskiego, któremu przewodził Andrzej Porawski, uczestniczyłem w budowaniu struktur KO na terenie Poznania i województwa. Byłem jednym z trzech, obok Andrzeja Porawskiego i Krzysztofa Mazurka, późniejszego wójta gminy Kamieniec, stałych delegatów, reprezentujących województwo poznańskie na krajowych konferencjach Komitetu Obywatelskiego. Z ramienia KO byłem również obserwatorem ostatnich sesji ustępującej Miejskiej Rady Narodowej w Poznaniu. Wreszcie w lutym 1990 roku uczestniczyłem w szkoleniu samorządowym we Francji. By zostać kandydatem KO "S" na radnego, należało stanąć do wewnętrznych prawyborów, które odbyły się we wszystkich okręgach wyborczych. O mały włos w ogóle bym nie kandydował, a to za sprawą konfliktu, który rozgorzał pomiędzy Zarządem Regionu NSZZ "Solidarność" a Komitetem Obywatelskim w związku ze sposobem formowania gremiów elektorskich. Moim zdaniem, a także wielu działaczy lokalnych KO, Zarząd Regionu "S" próbował zdominować te gremia, by mieć bezpośredni wpływ na kształt list wyborczych. Otwarcie i publicznie krytykowałem owe zamiary m.in. w publikacjach prasowych, wytykając moim kolegom z Solidarności dyktatorskie zapędy. W konsekwencji w trakcie prawyborów na Grunwaldzie, z którego miałem zamiar kandydować, podjęto działania by utrącić moją kandydaturę. Okazało się jednak, że większość elektorów nie posłuchała agitatorów i znalazłem się z czwartym wynikiem w gronie pięciu wybrańców, którzy mieli reprezentować KO w wyborach do Rady Miasta Poznania w okręgu Grunwald. Obok mnie na liście znaleźli się jeszcze: Roman Andrzejewski, Ryszard Grobelny, Edmund Kownacki oraz na ostatnim miejscu Janusz Łabędzki.
(...)
Pańskie wrażenia z pierwszej, inauguracyjnej sesji (...)
Inaugurację pierwszej kadencji Rady Miasta Poznania w dniu 2 czerwca 1990 roku pamiętam bardzo dobrze, ponieważ było to jedno z ważniejszych wydarzeń w moim życiu. Rozpoczęliśmy o godz. 10.30 mszą św. w farze. Kościół, jak nigdy przy okazji następnych inauguracji, był pełen wiernych. Po zakończeniu mszy w szpalerze wiwatujących mieszkańców Poznania przeszliśmy do ratusza. Ten entuzjazm był również wyjątkowy, którego radni wybrani w następnych kadencjach już nie doświadczyli. Sesja inauguracyjna odbyła się w Sieni Wielkiej poznańskiego ratusza. Po odebraniu zaświadczeń Państwowej Komisji Wyborczej o wyborze na funkcję radnego złożyliśmy uroczyste przyrzeczenie, by następnie, już w pełni umocowani do pełnienia swoich mandatów, przystąpić do wyboru przewodniczącego Rady Miasta. Został nim dr Tomasz Sokołowski. Jednak wcześniej byliśmy świadkami wystąpień gości, a zwłaszcza tego wygłoszonego przez marszałka Senatu prof. Andrzeja Stelmachowskiego, które przeszło do historii.
(...)
Najważniejsze momenty i decyzje z czasów pierwszej kadencji.
Pierwsza kadencja obfitowała w wiele decyzji, które zdeterminowały rozwój Poznania na następne dziesięciolecia i zaważyły na jego pozycji w Polsce. Wszystko, co wówczas robiliśmy, działo się po raz pierwszy. Pierwszy ważny temat to status Międzynarodowych Targów Poznańskich. Istniało poważne zagrożenie prywatyzacji tej instytucji. Uczestniczyłem w negocjacjach z Marcinem Święcickim, ówczesnym ministrem współpracy gospodarczej z zagranicą. Udało się nam doprowadzić do formuły, która przekreśliła zamiar prywatyzacji. Przez następne 25 lat MTP funkcjonowały jako spółka prawa handlowego, Skarbu Państwa i Miasta Poznania. Dopiero w ubiegłym roku decyzją rządu udziały Skarbu Państwa zostały ostatecznie przekazane Poznaniowi. Drugi temat, gdzie miałem istotny wpływ, to powstanie Giełdy Rolno-Ogrodniczej na Franowie. Wspólnie z Andrzejem Gajtkowskim, przewodniczącym Komisji Rolnictwa, wspomagani przez radnego Zdzisława Guderskiego, wspieraliśmy poznańskich rolników w realizacji tego projektu, który był finansowany przez szwajcarski rząd. Prezydent Wojciech Szczęsny Kaczmarek miał początkowo sporo zastrzeżeń, w końcu zgodził się jednak na udział miasta w przedsięwzięciu i zastosowanie ulg w zakresie opłat partycypacyjnych. Zanim do tego doszło, rozmowy ze Szwajcarami zostały zerwane, a oni sami byli gotowi do wyjazdu z Poznania. Dzięki nocnej interwencji Andrzeja Gajtkowskiego i mojej Szwajcarzy powrócili do stołu rozmów. Następnego dnia rano, na nasz wniosek, odbyło się spotkanie z ich delegacją, na którym w naszej obecności wiceprezydent Tomasz Kayser zgodził się w imieniu prezydenta Kaczmarka na ustępstwa. Niewiele brakowało, by Wielkopolska Giełda Rolno-Ogrodnicza nigdy w Poznaniu nie powstała. Historii i anegdot związanych z pierwszą kadencją mógłbym przytoczyć wiele, ale samo ich wymienienie przekroczyłoby znacznie ramy tego wywiadu. Zatem poprzestanę na tych dwóch przykładach, które najbardziej zapadły mi w pamięci.
(...)
Otwierając pierwszą sesję Rady Miasta w 1990 roku ówczesny marszałek Senatu Andrzej Stelmachowski powiedział, że jeśli samorząd nie uda się w Poznaniu, to nie uda się nigdzie. W Pana ocenie udało się?
Pamiętam moment wypowiedzenia tych słów przez pana marszałka. Od tamtego czasu minęło 26 lat. Z tej perspektywy mogę powiedzieć: tak, udało się. Jestem świadomy wszelkich błędów i niedociągnięć, jakie przez te lata miały miejsce. Można sobie wyobrazić, że pewne rzeczy dałoby się zrobić lepiej, inaczej uszeregować priorytety. Sam mógłbym ułożyć listę błędów i zaniechań, która wcale nie byłaby krótka. Pamiętam jednak Poznań z 1990 roku i nie chciałbym do tamtego miasta wracać. Minęło jedno pokolenie. Dzięki wielkiemu wysiłkowi i talentom wszystkich poznaniaków, dzięki decyzjom Rady Miasta sześciu kadencji i prezydentom Wojciechowi Szczęsnemu Kaczmarkowi i Ryszardowi Grobelnemu oraz podległym im urzędnikom i miejskim służbom Poznań stał się pięknym miastem. Wierzę, że RMP siódmej kadencji i prezydent Jacek Jaśkowiak dołożą następne pozytywne elementy do tego łączącego pokolenia dzieła, jakim jest nasze ukochane miasto Poznań.
W najbliższych latach - jakie wyzwania, szanse i zagrożenia widzi Pan przed samorządem?
Nie ukrywam, że z dużym niepokojem patrzę na to, co niesie z sobą tzw. dobra zmiana. Język debaty publicznej, postępujący podział społeczeństwa, pogłębiany decyzjami Sejmu i nieodpowiedzialnymi wypowiedziami polityków. Destrukcja Trybunału Konstytucyjnego, podważająca moim zdaniem fundamenty demokratycznego państwa prawa, nie skłaniają do optymizmu. Dotychczas w Radzie Miasta, mimo istotnych różnic i nieuprawnionych ingerencji płynących z partii politycznych działających na szczeblu centralnym, udawało się nam ze sobą współpracować. Dostrzegam jednak i u nas zaostrzenie języka debaty i zachowania plemienne, które jeżeli nie zostaną wyhamowane, niechybnie przełożą się na skuteczność naszych działań. Istnieje również obawa, że rząd i obecna większość parlamentarna w swoich zapędach centralistycznych rozpoczną proces osłabiania roli samorządu terytorialnego, widząc w nim zagrożenie dla swoich długoterminowych planów politycznych. Jednakże będąc z natury optymistą, wierzę, że ten czas przeminie i do ludzi dojdzie, że nie sposób budować wspólnoty poprzez wprowadzanie i ugruntowywanie podziałów w społeczeństwie.
(...)
[rozmawiał Mateusz Malinowski; cała rozmowa oraz wspomnienia innnych osób w Kronice Miasta Poznania "Samorządowa rewolucja 1990"]
Zobacz również
Ulice i chodniki na Osiedlu Szczepankowo-Spławie-Krzesinki
Jak zarządzać zabytkowymi fortami?
Pyrkon - poznańska marka