Rocznica śmierci Wojciecha Cieślewicza

2 marca mija 40 lat od śmierci Wojciecha Cieślewicza, dziennikarza "Głosu Wielkopolskiego", brutalnie pobitego przez milicjantów na moście Teatralnym w Poznaniu.

Tablica poświęcona Wojciechowi Cieślewiczowi na moście Teatralnym, fot. Grzegorz Dembiński - grafika artykułu
Tablica poświęcona Wojciechowi Cieślewiczowi na moście Teatralnym, fot. Grzegorz Dembiński

13 grudnia 1981 roku władze PRL wprowadziły w Polsce stan wojenny. W pierwszych dniach i tygodniach jego trwania w Poznaniu panował względny spokój. Milicja była dobrze przygotowana do działań i celnie uderzyła w poznańską Solidarność. Najaktywniejszych i "namierzonych" wcześniej działaczy opozycji zatrzymano, a potem osadzono w aresztach i więzieniach. Działalność związku w naszym mieście została na pewien czas sparaliżowana, a wola oporu społecznego przygasła.

Gdy w innych miastach wybuchały strajki i odbywały się wielotysięczne demonstracje przeciwko wprowadzeniu stanu wojennego i delegalizacji Solidarności, poznaniacy zamknęli się w domach i obserwowali sytuację. Jednak byli tacy, którzy nie zaprzestali działań. Szybko, bo zaledwie w kilka tygodni, udało się odbudować struktury i stworzyć podziemną Solidarność, która rozpoczęła działalność "surowo zakazaną" przez władze. Pierwszą dużą antyrządową demonstrację poznańska "S" zaplanowała na 13 lutego, w drugą "miesięcznicę" wprowadzenia stanu wojennego. Jako miejsce rozpoczęcia protestu wskazano plac pod pomnikiem Poznańskiego Czerwca '56. (Na pomniku, obok dat 1956, 1968, 1970 i 1976 kilkakrotnie domalowywano farbą datę 1981).  

Milicję zaskoczyły rozmiary protestu, bo pod pomnik przyszło kilka tysięcy "spokojnych", siedzących w domach poznaniaków. Początkowo na ulicach było niewielu milicjantów i zomowców. Dopiero gdy sztabowcy z Komendy Wojewódzkiej zorientowali się w sytuacji, do centrum wysłano dodatkowe oddziały. Około 17.30 milicja zaczęła pałować i brutalnie rozpędzać tłum zgromadzony pod pomnikiem. Starcia, przepychanki i gonitwy przeniosły się na sąsiednie ulice, m.in. Wieniawskiego, Fredry i Kościuszki, Czerwonej Armii (dzisiaj ul. Święty Marcin), a nawet na rondo Kopernika (dzisiaj rondo Kaponiera) i most Teatralny.

Właśnie na moście uzbrojeni w pałki i opancerzeni funkcjonariusze ZOMO (Zmotoryzowane Odwody Milicji Obywatelskiej - przyp. red.) dopadli Wojciecha Cieślewicza, który zatrzymał się na przystanku, sądząc, że uznają go za przypadkowego przechodnia. Mylił się. Zomowcy okrążyli go i okrutnie pobili. Jeden ze świadków zeznał, że pobity wołał: "Za co, przecież niczego nie zrobiłem!". Na Cieślewicza spadło kilkadziesiąt ciosów, kilkanaście w głowę. Pobity doznał poważnych obrażeń czaszki i kilka godzin później w ciężkim stanie trafił do Szpitala Wojewódzkiego w Poznaniu. W czasie tej demonstracji milicja zatrzymała 194 osoby, z których 164 stanęły przed kolegium ds. wykroczeń.

Wojciech Cieślewicz urodził się 9 lutego 1953 w Mieleszynie koło Gniezna. W 1977 roku ukończył prawo na UAM. Już w czasie studiów, ze względu na działalność "antypaństwową", był rozpracowywany przez Służbę Bezpieczeństwa. Po studiach pracował w Spółdzielni Studenckiej i w Banku Spółdzielczym w Dopiewie, wyjeżdżał też za granicę, na Zachód, skąd przemycał do Polski nielegalne wydawnictwa. Chciał jednak zostać dziennikarzem i w tym celu ukończył podyplomowe studium dziennikarskie na Uniwersytecie Warszawskim. Przygotowywał się do pracy w "Głosie Wielkopolskim", ale tak naprawdę jej nie rozpoczął, bo od dnia wprowadzenia stanu wojennego gazeta się nie ukazywała.

2 marca 1982 roku Wojciech Cieślewicz zmarł w szpitalu, w wyniku obrażeń czaszkowo-mózgowych. W czasie sekcji zwłok stwierdzono m.in. 15-centymetrowe pęknięcie czaszki. 23 lutego prokuratura wojskowa wszczęła śledztwo w sprawie jego pobicia, ale bardzo szybko, bo już 15 czerwca, umorzyła je z powodu niewykrycia sprawców. Jednak zeznania świadków, np. kolegi Cieślewicza - Józefa Gołaszewskiego, jednoznacznie wskazywały, że sprawcami pobicia byli zomowcy.

Z całą pewnością kilka tygodni po zdarzeniu śledczy mogli z łatwością ustalić, którzy funkcjonariusze brutalnie spałowali demonstranta. Być może nawet "po akcji" napisali oni raporty z interwencji. Komendant wojewódzki MO odpowiedział prokuratorowi wojskowemu, że zomowców w tym miejscu w ogóle nie było, a prokuratur musiał uznać te wyjaśnienia, bo zapewne otrzymywał polecenia "z góry". A "góra" nakazała wyciszenie sprawy, chronienie sprawców i zatarcie śladów. Jak się potem okazało - zrobiono to bardzo skutecznie.

Do końca lat 80. Wojciecha Cieślewicza upamiętniano, składając kwiaty i paląc znicze w miejscu, gdzie został pobity. Kwiaty znikały już po kilkunastu minutach, bo zabierali je "przypadkowi przechodnie", jak można się domyślać - funkcjonariusze MO lub UB. Dopiero w latach 90., już po upadku komunizmu, zabitego dziennikarza upamiętniono tablicą zawieszoną w pobliżu miejsca tragedii. Wtedy też podjęto próby wyjaśnienia okoliczności jego śmierci i ustalenia sprawców.

We wrześniu 1990 roku Sejmowa Komisja Nadzwyczajna do Zbadania Działalności MSW (tzw. Komisja Rokity) wniosła o wznowienie śledztwa w tej sprawie, a 15 września Prokuratura Wojewódzka w Poznaniu śledztwo wznowiła. Prokuratura ustaliła, że pobicia dokonali funkcjonariusze I i II plutonu V kompanii pułku manewrowego przy KW MO w Poznaniu. W akcie oskarżenia prokuratura jako głównego sprawcę wskazała Włodzimierza J., byłego funkcjonariusza ZOMO. Oskarżony unikał stawiania się w sądzie, przedstawiając zaświadczenia od psychiatry, a sąd ostatecznie wydał wobec niego wyrok uniewinniający z powodu braku niepodważalnych dowodów.

Prokuratura odwoływała się, ale ostatecznie w 1994 roku Sąd Rejonowy podtrzymał wyrok, a rok później zrobił to samo Sąd Wojewódzki. Oskarżonego nie można było skazać, bo nie odnaleziono dokumentów jednoznacznie wskazujących jego winę, a zeznań świadków, składanych wiele lat po zdarzeniu, nie uznano za w pełni wiarygodne. Jednak, co ciekawe, w dokumencie o umorzeniu postępowania napisano, że obrażenia były wynikiem pobicia milicyjnymi pałkami.

 21 czerwca 1991 roku Prokuratura Wojewódzka próbowała wyjaśnić sprawę, wszczynając postępowanie przeciwko pięciu innym funkcjonariuszom ZOMO uczestniczącym w pobiciu Cieślewicza. Jednak już trzy dni później, 24 czerwca 1991 roku, postępowanie umorzono.

Przy moście Teatralnym odsłonięto w 1992 roku tablicę pamiątkową. Nie można jej było wtedy zawiesić w miejscu tragedii, bo most miał być przebudowany. Dopiero w 2007 roku Paweł Cieślewicz, brat zabitego, wraz z wiceprezydentem Maciejem Frankiewiczem i przewodniczącym Rady Miasta Grzegorzem Ganowiczem odsłonili tablicę na moście, w miejscu, w którym doszło do pobicia. Co roku w rocznicę wprowadzenia stanu wojennego oraz rocznicę śmierci Cieślewicza zapalane są tam znicze i składane kwiaty.

Szymon Mazur