grafika z logotypem Biuletynu Miejskiego

Biuletyn Miejski

Zlikwidować Operę!

Z CYKLU: Okiem Społecznego Opiekuna Zabytków

Ten odcinek miał być o zabytkowym gmachu poznańskiej Opery. O tym, kim był jej projektant Max Littmann, a także o tempie 18 miesięcy, w ciągu których zbudowano ten ogromny gmach. Tymczasem napiszę o likwidacji Opery!

Fot. Adam Suwart - grafika artykułu
Fot. Adam Suwart

Na przełomie maja i czerwca 1925 r. powrócił do Poznania Cyryl Ratajski. Powrócił - i to po ponad sześciu miesiącach - bo przez ten czas był w Warszawie ministrem spraw wewnętrznych w rządzie Władysława Grabskiego. W Poznaniu był w tym okresie urlopowany, a jego obowiązki wykonywał zastępca prezydenta Mikołaj Kiedacz.

Cyryl Ratajski miał przyjąć z ulgą opuszczenie stanowiska ministerialnego. "Odżyły w nim projekty upiększania Poznania i nowych inwestycji. Mógł się poświęcić swojemu miastu w zupełności" - zapisał w biografii prezydenta Arkadiusz Kołodziejczyk.

Jednym z pierwszych problemów, z jakim przyszło się zmierzyć Ratajskiemu po powrocie do Poznania była sprawa kryzysu w miejskich instytucjach kultury. Na posiedzeniu Rady Miejskiej w dniu 2 lipca 1925 r. wybuchła nawet awantura, której skutkiem miała być likwidacja poznańskiej Opery.

Redukcja, albo likwidacja!

Sprawę opisał między innymi "Kurier Poznański" z 3 lipca 1925 r. Zaczęło się od wniosku Magistratu (czyli zarządu miasta będącego organem wykonawczym), by Rada Miejska uchwaliła nowe kredyty dla podratowania złej kondycji finansowej instytucji kultury, szczególnie Teatru Polskiego i Opery.

"Kina, cyrki, walki zapaśnicze i spektakle przepełnione!" - wołał radny Kazimierz Kierski. "A teatry świecą pustkami! " - dodawał nie bez ironicznej satysfakcji. Z oburzeniem stwierdzał, że do kryzysu w "dziale teatrów" oprócz niskiej frekwencji doprowadziły też "wygórowane gaże artystów". Straty są tak wielkie, że deficyt w Operze szacowany jest na 431 tys. zł. 

W tej sytuacji radny Kierski zaproponował, by "zamknąć Operę od dnia 1 września 1925 r.", czyniąc jeszcze zastrzeżenie, że nastąpi to, o ile "zespoły artystyczne nie zgodzą się na nowe warunki zaproponowane im przez Deputację Teatralną i zaakceptowane przez Radę Miejską."

Był to warunek ostateczny. Przedstawiciel Chrześcijańskiej Demokracji w radzie - radny Józef Tyczyński upatrywał przyczyn kryzysu w "nadmiarze sił artystycznych i personelu" oraz w "mało oszczędnym gospodarowaniu." Skrytykował zarządzającego miastem pod nieobecność Cyryla Ratajskiego wiceprezydenta Kiedacza za doprowadzenie do rozpasania finansowego w Operze i przyczynienie się do ogromnego deficytu. W imieniu swego klubu Tyczyński nie zgodził się na zaciąganie kredytów, by ratować poznańskie teatry, a zgodę na ich funkcjonowanie w nowym sezonie (od jesieni 1925 r.) uzależnił od wprowadzenia oszczędności i reform, już wcześniej przez radnych postulowanych, a ignorowanych według niego przez Magistrat z wiceprezydentem Kiedaczem na czele. 

Podobne stanowisko zajęła reprezentowana w Radzie Miejskiej przez kilku radnych niemarksistowska Narodowa Partia Pracy (Robotnicza). Jej przedstawiciel, Karol Stark, opowiedział się stanowczo za zamknięciem Opery. Wtórował mu radny Maksymilian Surzyński, Stanisław Libera i reprezentujący socjalistów Stanisław Turtoń. Z kolei radny Wybieralski zaproponował podjęcie uchwały warunkowej: "Opera przetrwa, jeśli jej zespół zgodzi się na oszczędności w ramach wynagrodzeń." Taka była też ostateczna intencja Magistratu.

Interwencja ratunkowa

Studzić emocje i jednocześnie ratować swój wizerunek starał się wiceprezydent Kiedacz, który kwestionował doniesienia o niskiej frekwencji, wskazując, że od września 1924 r. do końca maja 1925 r. Operę odwiedziło aż 176 tysięcy widzów, czyli ponad połowa populacji ówczesnego Poznania. Kiedacz twierdził też, że nawet, gdyby deficyt w Operze wyniósł 600 tys. zł, byłoby to zaledwie 3 zł na jednego mieszkańca. Na argument, że miasta w dobie kryzysu nie stać na takie luksusy, jak opera powiedział: "Mówi się, że teatry to luksus, ale w takim razie powiedzieć by można, że mamy wiele innych luksusów, jak bruki asfaltowe, ogrody i parki, na które przypada złotówka na głowę ludności."

Ostatecznie Rada Miejska podjęła uchwałę, w której nie zgodziła się na wzięcie kolejnych kredytów i zarządziła, by "zamknąć Operę od dnia 1 września 1925 r., o ile zespoły artystyczne nie zgodzą się na nowe warunki" [finansowe].

Wszystko to obwieścił "Kurier Poznański" na drugi dzień po posiedzeniu Rady Miejskiej. Kolejnego dnia na łamach tej samej gazety opublikowana została desperacka odezwa kompozytora i muzykologa, profesora Łucjana Kamieńskiego, który plan likwidacji nazwał "tchórzostwem", stwierdził, że z potrzebnej miastu Opery czyni się w dobie kryzysu kozła ofiarnego i wezwał do ochrony tej młodej, polskiej instytucji, postulując m.in. "racjonalną rewizję gaż".

Przygnieciona ciężarem potencjalnej likwidacji dyrekcja Opery z Piotrem Stermich-Valcrocciatą na czele zdecydowała się na ratowanie instytucji za cenę redukcji wynagrodzeń artystycznych o 20% i zawierania nowych kontraktów z niższym niż w poprzednim sezonie uposażeniem. Gdy wydawało się, że za takim kosztem ryzyko likwidacji zostanie zażegnane, zastrajkowała niespodzianie orkiestra, nie tylko nie godząc się na obniżki, ale wręcz żądając stuzłotowej podwyżki.

Podobne emocje trwały jeszcze kilka tygodni. Wkrótce jednak konflikt operowy ustąpił miejsca innym wydarzeniom - m.in. kampanii wyborczej do Rady Miejskiej oraz jesiennemu (w 1925) otwarciu nowego mostu Bolesława Chrobrego, na 900-lecie koronacji pierwszego polskiego króla.

Operę udało się ostatecznie uratować. Pracownicy, wiedząc o braku miejsc pracy w ich dziedzinie, pogodzili się z obniżkami. Zażegnanie kryzysu podobno było też możliwe dzięki osobistemu i nieformalnemu zaangażowaniu Cyryla Ratajskiego, miłośnika kultury operowej. A dyrektor Piotr Stermich-Valcrocciata, któremu przyszło zmierzyć się z opisanym kryzysem i groźbą likwidacji, przeszedł do historii jako ten, który "wywiódł Operę na nieprzeciętny poziom" i "stał się dla niej mężem opatrznościowym". W 1929 r. wyjechał do Warszawy, gdzie powierzono mu kierowanie tamtejszą Operą. Ale i tam musiał zmierzyć się ze sporym zadłużeniem, co jednak nie udało się tak, jak w Poznaniu...

O samym zabytkowym gmachu Teatru Wielkiego w Poznaniu napiszę w kolejnym odcinku.

Adam Suwart

Skorzystałem m.in. z wydań "Kuriera Poznańskiego" z 1925 r.

© Wydawnictwo Miejskie Posnania 2019

Zobacz także: