Miałam suknię boską...
KMP 4/2002
Numer Kroniki Miasta Poznania nie jest ani żurnalem, ani katalogiem, w całości poświęcony jest modzie, a ściślej sposobowi ubierania się poznaniaków. I to już tych, żyjących na prastarym Ostrowie Tumskim. Po ich ubiorach pozostało siłą rzeczy niewiele, ale nawet z tych nielicznych śladów, skromnych resztek tkanin, niekiedy tylko nitek uczepionych metalowych ozdób kobiecych znajdowanych w wykopach archeologicznych, w połączeniu z wiedzą o obyczajach dawnych mieszkańców tych terenów, naukowcy próbują odtworzyć wygląd mieszkańców grodu. Wiadomo, że średniowieczne poznanianki nosiły liczne, piękne ozdoby, w zależności od statusu materialnego wykonane z brązu, srebra lub złota. Przystrajały nimi uszy, skronie, nadgarstki i szyje. Stan majątkowy widoczny był także w rodzaju tkanin, z których szyto dawne ubrania, od zwykłych płócien do drogocennych materii przetykanych złotymi nićmi, decydował on o bogactwie przybrań i dodatków. I tak już pozostało.
W kolejnych stuleciach ubrania różniły się jedynie na tyle, na ile znaczące były różnice w stanie posiadania ich właścicieli. Pojawiły się spodnie - nosili je wszyscy, zmieniała się długość spódnic - panie jak jeden mąż skracały i wydłużały swe suknie, kaftany, jupki, bluzki, surduty i marynarki przybierały najróżniejsze kształty i fasony - naśladowano je i powielano prawie bez wyjątku. Król Edward podczas wielkiej ulewy na wyścigach konnych podwinął nogawki spodni - już cała rzesza modnych panów na całym świecie wywijała mankiety swych spodni w tenże elegancki, bo królewski sposób, a niebieska sukienka i kapelusz pani Simpson stały się synonimem wytworności i wyrafinowanego smaku dla tysięcy młodych panien w międzywojennej Europie.
Bo moda jest kosmopolityczna, znosi wszelkie granice i nie zna barier. Podobnie wyglądała i wygląda ulica poznańska, warszawska, paryska czy berlińska i jedynie naprawdę nieliczne, doniosłe i ważne wydarzenia w historii poszczególnych społeczeństw, wojny i rewolucje, mogą wpłynąć na jej odrębność. Krynolina mogła być uszyta z 10, 20, ale i 40 metrów materiału, ale zawsze pozostawała krynoliną, sobolowe i gronostajowe futra uchodziły niegdyś za szczyt elegancji, ale od farbowanych królików nie różniły się krojem; kapelusze, drogie czy tanie, gdy obowiązywała moda na "ubrane" kwiatami - wszystkie tak przybierano, skrzydłami ptaków - już ulica tonęła w piórach. I nie dotyczyło to jedynie kobiet, bo jeszcze w XVI i XVII stuleciu to mężczyźni posiadali przepastne szafy pełne girmaków, kopieniaków, żupanów, delii i kontuszy, a siedzące w domu niewiasty musiały się zadowolić kilkoma sukniami.

Załączniki


Wśród zwierząt i roślin
KMP 3/2002
W tym numerze Kroniki Miasta Poznania nie ma żadnego tekstu poświęconego historii Poznania, poznańskim zabytkom, dzielnicom, ulicom ani ciekawym postaciom związanym z miastem. Ale to wcale nie oznacza, że nic się nie dzieje! Przeciwnie, wszystko skacze, biega, fruwa, pełza, pływa, rośnie i kwitnie, bo bohaterami tego tomu są bobry, zające, ryby, karaluchy, pająki, winniczki, porosty, mchy, kwiaty, lipy, klony, chwasty, motyle, świerszcze, szczeżuje, chrząszcze, zaskrońce, myszy, jaszczurki, traszki, nietoperze, wiewiórki, sroki, wróble, grzyby, szczury, ropuchy, prusaki i jeszcze kilkaset gatunków roślin i mniej lub bardziej sympatycznych zwierząt żyjących na terenie Poznania czy sobie tego życzymy, czy też nie. Nie ma w tym tomie Kroniki żadnych wzmianek o doniosłych wydarzeniach z dziejów grodu Przemysła, chyba, że za takie uznamy masowe naloty ważek w maju 1952 roku i w pierwszej połowie lat 70. czy naloty zwabionych światłem lamp ulicznych i neonów skorków w 1977 roku na pl. Wolności. Mimo tych wszystkich historycznych braków jest to tom fascynujący, urzekający, zabawny i pouczający. Po tej lekturze niektórzy z nas zatrzymają uzbrojoną w gazetę rękę karzącą niechcianego współlokatora, bo zobaczą, że nososznik trzęś, który rozpiął sieć w kącie naszego pokoju, ze strachu wprawił ją w takie drgania, że właściwie jest dla nas niewidoczny, ominą na chodniku czy na parkowej ścieżce połyskliwego chrząszcza, bo a nuż to gatunek wymierający, na ulicach przecinających miejskie tereny leśne zdejmą nogę z gazu i z szacunkiem spojrzą na porosty, choćby, rosnąc na betonowym chodniku, przypominały rozpryskaną żółtą farbę, wiedząc, że są wskaźnikiem czystości powietrza w mieście. Najtrudniej będzie się zapewne pogodzić z harmonijnym współżyciem z prusakiem, który bez naszej zgody buszuje w domowej spiżarni. Ale wszystko może się zdarzyć!

Załączniki


Zawady i Główna
2/2002 KMP
Pętla tramwajowa na Zawadach wprowadziła nieco zamieszania na topograficznej mapie Poznania. Nie dość, że znajduje się w miejscu, które do Zawad praktycznie nigdy nie należało, to jeszcze spowodowała w świadomości wielu poznaniaków utożsamienie z nazwą Zawady całego północno-wschodniego obszaru Poznania za wiaduktem linii kolejowej do Bydgoszczy i Torunia. A przecież Zawady, dawna osada już w 1800 roku włączona w granice miasta, to zaledwie niewielki fragment tego terenu. Za nimi rozciąga się rozległa Główna, niegdyś wieś, której role obejmowały znaczne tereny od Warty na zachodzie, aż po obecne os. Warszawskie na wschodzie i dawny folwark Czekalski na południu, czyli okolice dzisiejszej ulicy o tej nazwie. Zawadom i Głównej poświęcony jest kolejny, dzielnicowy numer Kroniki Miasta Poznania (2/2002).
Rozwój obu wsi w XIX wieku uwarunkowany był, podobnie jak wielu innych okalających Poznań osad, a później przedmieść, bliskością fortyfikacji. O ile jednak po zniesieniu umocnień zaczęła się intensywna urbanizacja dawnych osad, to o Zawadach i Głównej jakoś zapomniano. Nie włączono Głównej do Poznania ani w 1900 roku, wówczas gdy w granicach miasta znalazły się Wilda, Jeżyce i Łazarz, ani w 1904 roku, choć takie plany istniały. Inkorporowano Główną dopiero w 1925 roku, co spowodowało, że szybszy rozwój Głównej rozpoczął się tak naprawdę ćwierć wieku później. Jednocześnie uznano, że tereny te, położone daleko od centrum miasta i słabo skomunikowane, świetnie nadają się do zabudowy przemysłowej, a sprzyjające wiatry spowodują, że zanieczyszczenia przemysłowe nie będą zatruwały życia mieszkańcom Poznania. Obecność zakładów produkcyjnych nie zachęcała potencjalnych inwestorów do budowy okazałych kamienic, a poznaniaków do zamieszkania wśród dymiących kominów i warkotu maszyn. Zabudowa Zawad i Głównej jest chaotyczna, nieuporządkowana i, co tu ukrywać, niezbyt interesująca. Dominują osiedla robotnicze, baraki i niewielkie domu czynszowe. W 1 ćwierci XX wieku na Głównej stały jedynie cztery domy czteropiętrowe!
Ale właśnie dzięki tym ograniczeniom zachował się na Zawadach unikalny, choć niestety niekompletny zespół charakterystycznych domów szachulcowych, uroczych, niewielkich, pięknie położonych na stoku doliny Warty. Trzeba je zobaczyć, póki stoją!
Obecni mieszkańcy Zawad i Głównej dopiero dziś ze zdziwieniem odkrywają uroki swych dzielnic - zielone okolice nadwarciańskie i wiejski jeszcze krajobraz z nieutwardzonymi drogami, starymi drzewami i małymi domkami ukrytymi w ogrodach, który w wielu miejscach pozostał niezmieniony od dziesięcioleci. Starsi wspominają dzieciństwo, do którego, niezależnie od miejsca, zawsze wraca się z nostalgią i sentymentem. Tak uczyniła pani Kazimiera z Hoffmanów Talarczykowa, bez której tego tomu Kroniki Miasta Poznania długo by jeszcze nie było.

Załączniki


Górczyn
KMP 1/2002
Zdawałoby się, że Górczyn, dawna podmiejska wieś włączona w 1900 roku do Poznania razem z Łazarzem, Jeżycami i Wildą, nie wyróżnia się niczym szczególnym. Niewielu poznaniaków identyfikuje się z nim, jako miejscem swego dzieciństwa czy młodości. Pozostałym mieszkańcom miasta kojarzy się jedynie z cmentarzem Górczyńskim, jedną z trzech najstarszych poznańskich nekropoli, i z rodziną Palaczów. Nowe bloki, ustawione bez przemyślanej wizji urbanistycznej, brutalnie wtargnęły do serca dawnej osady i, podobnie jak na Ratajach, bezpowrotnie zniszczyły jej historyczny układ, dziś już zupełnie nieczytelny. Najbardziej rewolucyjne dla Górczyna okazały się ostatnie dziesięciolecia, gdy w sielski i wiejski krajobraz z krytymi wciąż jeszcze strzechą zabudowaniami gospodarczymi wkroczyła cywilizacja ze wszystkimi swymi dobrodziejstwami - kanalizacją, cieplikiem, asfaltem. Ale istnieje jeszcze stary Górczyn; wciśnięte między nowe budynki malutkie chałupki z resztkami obejść, szutrowe drogi, stare ogrody... Zajrzyjmy tam wraz z kolejnym tomem Kroniki Miasta Poznania, póki nie znikną, zmiecione bezlitosną falą "nowego". Potem pozostanie już tylko pamięć ludzi, takich jak znakomity poznański scenograf Jarek Maszewski, mieszkaniec górczyńskiego domu, który jego dziadkowie postawili tu na początku wieku. Lubi to miejsce, tak jak lubił je pochodzący z Górczyna Kazimierz Wichniarz, filmowy Zagłoba. Bo chłopaki z Górczyna cenią swoje miejsce na ziemi!

Załączniki


Pensje gimnazja licea
KMP 4/2001
Pisanie o szkole w numerze Kroniki Miasta Poznania (4/2001), który ma znaleźć się pod świąteczną choinką - czy to aby nie nietakt! Może jednak jest to właściwy czas do wspomnień o młodości wielu z nas, niegdyś uczniów poznańskich szkół, do powrotu do lat szczęśliwego dzieciństwa, kiedy największym zmartwieniem była zła ocena wystawiona przez surowego nauczyciela. Szczególny to numer przede wszystkim dla starszych poznaniaków, którzy zakończyli edukację przed 1939 rokiem, bowiem poświęcamy ten tom najstarszym szkołom w mieście, pensjom, gimnazjom i szkołom powszechnym, tym, które swą działalność zakończyły przed wybuchem wojny, ale i tym, dla których rok 1939 jest tylko ważną cezurą w historii placówki. Piszemy też o szkołach, których nikt już pamiętać nie może, a wielu w ogóle nie wie o ich istnieniu - szkole katedralnej na Ostrowie Tumskim czy kolegium jezuickim, o pierwszych szkolnych budynkach, klasach, programach, podręcznikach, przełożonych i nauczycielach. O pierwszych przyborach do pisania na pokrytych woskiem, drewnianych tabliczkach. O wszystkim, co szkoły dotyczy i z nią się wiąże. W niedalekiej przyszłości powstanie kolejny numer na ten sam temat, w którym opiszemy powojenną historię poznańskiego szkolnictwa. Nie pouczamy - wspominamy!

Załączniki


Rataje i Żegrze
KMP 3/2001

Kolejny, dzielnicowy numer Kroniki Miasta Poznania poświęcony jest Ratajom i Żegrzu (3/2001). I o ile historia Jeżyc, Łazarza czy Chwaliszewa, którym poświęcone były poprzednie tomy Kroniki, powstawała niejako sama, o tyle spisanie dziejów Rataj i Żegrza okazało się zadaniem niezwykle trudnym.
Obie dawne wsie miejskie skończyły swój żywot nagle, nie mając czasu na ewolucyjne przekształcenia. Wielka płyta, która wkroczyła na te tereny zaledwie kilkadziesiąt lat po przyłączeniu wsi do Poznania, nie dała żadnych szans na przyjazne wejście w miasto. Domy wyburzono, ludzi wysiedlono, zrywając wielopokoleniowe więzi sąsiedzkie, sady wycięto, ogrody popadły w ruinę, nie liczono się z kształtowaną przez wieki siatką ulic, nawet ziemię, ponoć żyzną i urodzajną, po części wywieziono. Powstało gigantyczne blokowisko. Niby wszystko było w porządku. Urbaniści, włączając do miasta najpierw Rataje, a potem Żegrze, domknęli od wschodu krąg miejski, wprzęgając tym samym rzekę w organizm Poznania. Architekci mieli w końcu miejsce, gdzie mogli bezkarnie eksperymentować ze wspaniałym wynalazkiem ostatnich lat, czyli płytą betonową.
Poznaniacy, którzy gnieździli się dotąd w ciasnych oficynach śródmiejskich kamienic, otrzymali równie ciasne, ale wyposażone w podstawowe wygody mieszkania. Jednak ominięto pewne etapy, dzięki którym tworzy się historia danego miejsca.
Dlatego na Ratajach nie ma starych kamienic i kościołów, nie ma centrów, wokół których gromadzą się ludzie. Dlatego tak trudno pisać o miejscu, które ma swój początek w odległej przeszłości i teraźniejszość, ale w którym przez parę wieków tak naprawdę nic się nie działo, a przynajmniej nic o tym nie wiemy. Mimo wszystko udało się jednak autorom Kroniki zebrać materiał obszerny i ciekawy.
Najbardziej interesujący chyba w części współczesnej, bo przez ostatnich trzydzieści zaledwie lat powstało na prawym brzegu Warty wielkie miasto, które z czasem stworzy własną historię, stanie się skansenem wielkiej płyty lub nie będzie go w ogóle, bo betonowa płyta w przeciwieństwie do gotyckiej cegły łatwo się kruszy. Cokolwiek by się nie stało w bliższej lub dalszej przyszłości, warto było udokumentować dawne i obecne dzieje Rataj i Żegrza, bo nikt tego wcześniej nie zrobił.

Załączniki


Pomniki
KMP 2/2001

Na łamach prasy, w dyskusjach i rozmowach często pojawiają się problemy dotyczące miejsca, w którym żyjemy. Interesuje nas więc architektura miasta, ponieważ od jej jakości zależy komfort naszego życia, wygląd i stan ulic oraz parków, bo przyjemnie jest mieć zieleń pod oknem i dojeżdżać do pracy, nie rujnując zawieszenia samochodu.
O pomnikach pisze się i mówi niewiele. Właściwie nie wiadomo dlaczego. Są przecież bardzo widoczne, bo stawiamy je najczęściej w miejscach, które należą do licznie uczęszczanych przez mieszkańców miasta. Właśnie po to, by były powszechnie dostrzegane. Pomnik pojawia się najczęściej w świadomości ludzi już w fazie realizacji i w momencie jego odsłaniania. Wtedy jest o nim głośno, toczą się rozliczne dyskusje i spory o jego kształt artystyczny, ideowy, o lokalizację. Potem taki stojący już monument powoli odchodzi w zapomnienie i przywołujemy go właściwie tylko z okazji rocznic, kiedy składamy pod nim wiązanki kwiatów albo wtedy, gdy względem niego orientujemy się w topografii miasta. Być może taka już rola pomników, że po prostu są, stając się elementem pejzażu miasta i świadcząc o jego odrębności i klimacie (być może tylko rozliczne pomniki papieża stawiane w całej Polsce według podobnego schematu spowodują, że nie będziemy odróżniać miasta od miasta, tak jak w latach 70. myliliśmy mieszkanie sąsiada ze swym własnym - i tu, i tam stał segment Kowalskich).
Na przekór milczącej roli pomników, świadków naszej codziennej krzątaniny, w nowym numerze Kroniki Miasta Poznania (2/01) oddajemy im głos. Piszemy o monumentach, które niegdyś zdobiły nasze miasto, a których już z różnych względów nie ma, o tych, które stoją od pokoleń, i o tych, które pojawiły się niedawno. Piszemy o najbardziej "pomnikowym" miejscu w Poznaniu, gdzie stały, jeden po drugim, cztery pomniki, czyli o pl. Mickiewicza, przypominamy o pomniku Armii Poznań, trochę zapomnianym, a uchodzącym za jedną z najciekawszych realizacji tego typu w Polsce. Publikujemy tekst o pomniku Powstańców Wielkopolskich, niegdyś okazałym, a dziś przytłoczonym otaczającą go nową architekturą. Pomnika Poznańskiego Czerwca pominąć nie można, bo jak żaden inny wpisał się w zbiorową pamięć poznaniaków. Sporo miejsca poświęcamy również ostatnim realizacjom (pomnik Katyński, S. Mikołajczyka i monument Chrystusa przy ul. Fredry), bo dyskusje wokół nich toczone są ciągle aktualne. Tom kończy Stary Marych. Tu poznaniacy byli zgodni - jemu akurat pomnik należało postawić, choćby dlatego, żeby zdziwieni warszawiacy pytali: Kto to jest?

Załączniki


Lekarze
KMP 1/2001
Medyczna Kronika Miasta Poznania
Numer Kroniki poświęcony w całości lekarzom. Prezentując sylwetki poznańskich medyków, sięgamy aż do anonimowego okulisty Mieszka I, który uleczył księcia ze ślepoty oraz pierwszego znanego z nazwiska lekarza praktykującego w naszym mieście - Mikołaja z Daszewic, opiekującego się zdrowiem Przemysła II. Pisząc o osiągnięciach zawodowych, drogach kształcenia, roli w organizacji szpitali i innych placówek lecznictwa oraz naukowych w mieście, przypominamy także tradycje społecznego zaangażowania tej grupy.
Obok tekstów opartych na źródłach historycznych, sporo miejsca zajmują pamiętniki i relacje rodzinne (a są przecież w Poznaniu prawdziwe dynastie medyczne!). Dzisiejsi profesorowie poznańskiej Akademii Medycznej wspominają swoich mistrzów - znanych poznaniakom często jako postaci pomnikowe o sławnych nazwiskach - także od strony codziennej pracy i zabawnych często anegdot.
Tom jest, jak zwykle, obficie ilustrowany, zarówno unikalnymi materiałami archiwalnymi, jak i fotografiami współczesnymi.

Załączniki

Ten artykuł ma więcej niż jedną stronę. Wybierz poniżej kolejną, żeby czytać dalej