Między sacrum a profanum

O piekle i raju, niemocy i pragnieniu, upadkach i uniesieniach - tak Kasia Lins, poznańska wokalistka, ale i ceniona kompozytorka, pianistka i tekściarka, opisywała swój ostatni album, kiedy dwa lata temu pojawił się na sklepowych półkach. Jednak dopiero teraz, po tak trudnym dla muzyki czasie pandemicznych obostrzeń, może zaprezentować go dokładnie tak, jak tego chciała. W Poznaniu zrobi to w klubie Próżność.

. - grafika artykułu
Kasia Lins, fot. materiały prasowe

Kiedy w lutym 2018 roku Kasia Lins - wtedy jeszcze nikomu nieznana wokalistka - wydała swój debiutancki album, w poznańskim środowisku muzycznym zapanowało wyraźne poruszenie. Piosenki, które stworzyły Wiersz ostatni okazały się światełkiem w tunelu - nadzieją, że oto wreszcie mamy tu kogoś, kto naprawdę wie, jak alternatywny pop połączyć z estetyką noir, a muzykę rockową z szeroko pojętym piano. I kiedy inni polegali jedynie na singlach, Lins obroniła się w pełni - zawartość jej pierwszej płyty to przecież nie tylko promujące ją Tonę czy utwór tytułowy, ale sensualny pokaz jej rozległych umiejętności, za sprawą którego zaczęto zastanawiać się, jak tak młoda osoba może być aż tak kompletna muzycznie.

Co w Wierszu ostatnim mogło urzekać najbardziej, to harmonie wokalne, jak ładnie określił to jeden z internautów, przypominające "porywy serca". Pomiędzy jego uderzeniami znalazło się jednak jeszcze sporo miejsca na przestrzenne gitary i pełne emocji teksty. "Tyś mnie kochała, ale nie tak, jak kochać trzeba / I szliśmy razem, ale nie w takt / Przebacz, przebacz..." - już pierwsze wersy z piosenki tytułowej nie pozostawiały wątpliwości, że Kasia Lins to żaden "produkt", a ona sama broni się wrażliwością artystyczną i znajomością wagi słów. Rok po premierze otrzymała dwie nominacje do Fryderyków ("Album roku - pop", "Autor roku"). Ale "Wiersz", choć "ostatni", był zaledwie początkiem...

Niemal równo dwa lata po bardzo obiecującym debiucie, Kasia Lins uderzyła w serca rosnącego grona swoich fanów ze zdwojoną mocą. Moja wina tylko uwydatniła jej potencjał, z jednej strony prezentując ją jako artystkę przez duże A, z drugiej - pełną sprzeczności, które w jej wykonaniu potrafią iść w parze, i to niemal za rękę. Z dwunastu utworów powstała intymna opowieść, w której liturgiczne i kultowe wątki dają iskrę pod rozpalone myśli pełne zwątpienia i ludzkich słabości. Muzyka i słowo toczą ze sobą przedziwny, religijno-świecki bój, tak osobliwy, że tworzący trudną do wyjaśnienia harmonię. Ale u Kasi Lins wszystko się zgadza. Mimo że sama błąka się to tu, to tam - od czystego sacrum do brudnego profanum.

Kiedy w ubiegłoroczne wakacje w sieci pojawił się jej live show o znaczącym tytule Czego dusza zapragnie, wiadomo było, że poznanianka ma wilczy apetyt na koncerty, które są jednak czymś więcej aniżeli odhaczeniem numerów z setlisty i ustawionym wyjściem na bisy. Łącząc w nich elementy muzycznego występu, teatralnego spektaklu i filmowego pokazu, dała znak, że jej najnowsza, tegoroczna trasa będzie "boska" nie tylko z nazwy. Tak jak nie tylko z nazwy przewrotna, a zarazem tak pasująca do jej muzyki, wydaje się poznańska Próżność, w której możemy spodziewać się audiowizualnego doświadczenia. Jak bardzo? O tym przekonamy się już w najbliższą środę.

Sebastian Gabryel

  • Kasia Lins
  • 6.04, g. 19
  • Próżność
  • bilety: 70 zł

© Wydawnictwo Miejskie Posnania 2022