Anna Komendzińska

Historia zabójstwa księdza Masłowskiego na Ostrowie Tumskim zaabsorbowała w latach 30. XX wieku mieszkańców Poznania na kilka tygodni. Szokujące i szczegółowe informacje dotyczące śledztwa gorliwie podawał przez pierwszą połowę stycznia 1933 roku "Dziennik Poznański".

        3 stycznia 1933 roku "Dziennik Poznański" wydał specjalny dodatek, w którym poinformował o ujęciu zabójców księdza Zygmunta Masłowskiego, 35-letniego kapłana, który w przedostatni dzień roku 1932 udał się z wizytą do chorego, lecz po drodze został napadnięty i zastrzelony. Już 3 stycznia autor artykułu chwalił sprawność działań policji, która w niezwykle krótkim czasie zidentyfikowała i złapała przestępców: 24-letniego Bronisława Bednarczyka oraz 27-letniego Jana Grelkę. 4 stycznia treść artykułu przedrukowano okraszając go zdjęciami sprawców. Tego samego dnia tłumy poznaniaków przybyły na uroczystości żałobne, by pożegnać zmarłego księdza. Nabożeństwo w kościele oo. jezuitów odprawiali biskup oraz infułat, kondukt żałobny odprowadził trumnę na cmentarz przy ul. Bukowskiej.

Strzał wart 70 złotych

        Według danych "Dziennika" Bronisław Bednarczyk i Jan Grelka byli robotnikami, lecz pracującymi dorywczo i bez stałego miejsca zamieszkania, za to z bogatą już przeszłością kryminalną. Spotkali się 28 grudnia (poznali się wcześniej) i ustalili, że napadną na jakiegokolwiek księdza, upatrując możliwość łatwego zysku. Następnego dnia jednak na Tamie Garbarskiej oraz na Wyspie Tumskiej zabrakło im odwagi. Dopiero 30 grudnia skierowali swe kroki na ulicę Lubrańskiego. Tam około godziny 17 spotkali księdza Masłowskiego, spieszącego odnieść swe pakunki do domu, gdyż wracał z rodzinnej wizyty w Toruniu. Ulica była pusta, toteż Bednarczyk i Grelka zaczepili księdza, prosząc o jałmużnę - ksiądz Masłowski dał mężczyznom drobną kwotę. Nie minęło wiele czasu, gdy kapłan ponownie znalazł się na ulicy, tym razem już w drodze do chorego. Kroki kierował w stronę Śródki. Sprawcy przystąpili do księdza ponownie, żądając wydania pieniędzy. Wskutek szamotaniny i zagrożenia duchownemu bronią, przestępcom udało się ukraść 70 złotych (bochenek chleba kosztował wówczas około złotówki). Grelka, bojąc się krzyku ks. Masłowskiego i przybycia osób trzecich, rzekomo zawołał do trzymającego rewolwer Bednarczyka: "Bronek, wal!". Ten wykonał śmiertelny w skutkach strzał. Zabójcy uciekli z miejsca zdarzenia. Udali się w stronę toru kolejowego, potem biegli obok elektrowni, ulicami: św. Wojciecha, Wolnica, Wroniecką oraz przez Stary Rynek na ulicę Klasztorną, gdzie znajdował się skład starzyzny Zygmanowskiego, w którym zakupili ubrania i częściowo zmienili swoją garderobę. Kolejne godziny sprawcy spędzili, opływając w luksusy: skorzystali z usług Łaźni, zjedli kolację na Rybakach, a nawet udali się do kina "Słońce" i obejrzeli seans Raj podlotków. Następnie przenocowali na dworcu kolejowym, a już o 6 rano pojechali pociągiem do Lubęcinka, do rodziców Grelki.

sieci społecznościowe